Część
druga mistyczno-kabalistycznego tryptyku „Malowany świat” rozpoczęta
opowiadaniem Niewymiarowi goście -
pełnego
ukrytych znaczeń i zaszyfrowanych przekazów. Na mój gust
trochę za dużo
pomysłów, a za mało akcji, ale bez tego nie da się zrozumieć
części
III. Poza tym trochę poniosło mnie gdy zastanawiałem się nad
możliwymi implikacjami (konsekwencjami) pomysłu przedstawienia
astralnego świata magii, jako wielkiego Internetu. Proszę więc o
wybaczenie.
Dla Gosi M. - jak
zwykle, za rysunki i piękno.
Adam przeciągnął się i jeszcze w półśnie
odwrócił na drugi bok. Dawno
tak dobrze nie spał. Sakriver jakoś tej nocy nie męczył go
koszmarami.
A może po prostu życzliwy Bóg pozwolił mu zapomnieć o sennych
widziadłach.
Dragan nie spał już od jakiegoś czasu i właśnie
krzątał się koło koni,
szykując zaprzęg do dzisiejszej podróży. Marta i Ramon
spali jeszcze na
swoich posłaniach tuż obok dogasającego ogniska. Błazenki
natomiast
nigdzie nie widział.
Wstał, ogarnął się nieco i poszedł pomóc Draganowi przy
koniach.
Właściwie to chciał z nim pogadać.
-Wal prosto z mostu, Adamie. - mruknął Draagan - Nie mam z rana
ochoty
na szarady.
-Właściwie chciałem spytać o wasz samopał - powiedział
chwytając za
szczotkę, by rozczesać sierść Sumki w czasie gdy Dragan obok
oporządzał
Różniczkę.
-A o co właściwie?
-Jak to możliwe, że strzelacie kilka razy bez ładowania, nie
podpalając
lontu? I jak to się dzieje, że takie małe kule rozrywają się w
ciele,
jakbyście tam co najmniej puszkę prochu wsypali?
Dragan podrapał się w czoło
-Mości Starski, toś mi ćwieka zabił. Bo tooo w sumie bardzo
proste, tyle
że wytłumaczyć trudno. Ale spróbuję. Każdy pocisk ma własny
ładunek
prochowy. - zaczął - Zamknięty jakby w małej lufie. Z tyłu
samopału
jest szpikulec, który uderza w ładunek krzesząc iskrę i
powodując
eksplozję. Kula wylatuje z samopału, a lufka, którą
nazywamy łuską,
wypada obok. Jak już mamy kule z własnym ładunkiem, to możemy je
zamknąć na przykład w obrotowym bębnie. Najpierw ładuję ośm
kul, a
potem mogę wystrzelić je jedna po drugiej. Oczywiście kule trzeba
najpierw wyprodukować, ale jak się wie jak i przygotuje narzędzia, to
da się zrobić. Choć zachodu z tym co niemiara i przy waszym poziomie
techniki strasznie toporne wychodzą. Staram się po prostu zbyt
często
nie strzelać. W naszym świecie produkowaliśmy je masowo w
manufakturach.
-A eksplozja?
-Oj, to już alchemia. Czubek kuli jest z mmmiękkiego ołowiu,
który
zgniata się przy uderzeniu, powodując wybuch ładunku zamkniętego
w
kuli. Najłatwiej to sprokurować za pomocą rtęci, ale rtęć jest
trująca.
-Nie wiedziałem.
-Niestety nikt tutaj nie wie i alchemicy mmrą jak muchy. Wiecie
Adamie,
jest wiele substancji, które eksplodują silniej niż
proch. I wcale nie
tak trudno je spreparować. Ale nie pytajcie mnie o takie rzeczy.
-Czemu? Przecież to ekstraordynaryjny wynaalazek.
-Wy też mości Starski walczycie nadzwyczajjnie, ale powiedzcie,
czy
chwalicie się tym po gospodach?
-No nie. - mruknął Starski.
-A czemuż to?
-Bo w zabijaniu nie ma nic chwalebnego. Roobię to, gdy muszę.
-No właśnie, tak samo z bronią. Wolę po dzziesięciokroć
opowiedzieć, jak
przygotować lekarstwo niż raz o tym samopale.
-To czemu…
-Czemu wam o nim opowiedziałem? Raz, że goo nie zrobicie, bo za dużo
trzeba do tego z pozoru drobnej, ale niedostępnej wam jeszcze wiedzy
rzemieślniczej. Dwa, że każdy wynalazek prędzej, czy
później posłuży do
budowy broni. Weźmy na ten przykład komputer, tę maszynę do
przechowywania informacji, o której Marta niepotrzebnie ci
wspomniała.
Żeby działać potrzebuje konstruktów, które będą
opiekować się
trzymanymi w nim informacjami. Wiesz, co to jest algorytm?
Adam skrzywił się jak uczeń wywołany do tablicy.
-Receptura, jak coś zrobić: rozwiązać zadaanie
al-gebraiczne,
przyrządzić kaczkę na parze, czy przygotować magiczną
miksturę. Coś w
tym stylu:
1. Zagotuj wodę,
2. Wrzuć garść tojadu,
3. Dodaj oko nietoperza,
4. Zamieszaj,
itd. Wymyślił to jakiś wschodni mędrzec. Nie pamiętam...
Język sobie
można połamać na jego imieniu…
-Al Chwarizimi, chorezmijczyk, to właśnie z przekręcenia jego
imienia
powstała nazwa algorytm. Mniejsza z tym! Konstrukt to właśnie
zbiór
takich receptur, który pracuje wewnątrz komputera i robi
dla nas różne
rzeczy. Niektóre konstrukty wykonują polecenia ludzi
korzystających z
tych maszyn, podczas gdy inne dbają o potrzeby
komputerów, tak jak my
teraz o konie, gdy je szczotkujemy i karmimy. Ktoś kiedyś
nazwał te
drugie dla żartu demonami i tak już zostało.
-Ale do czego właściwie zmierzacie?
-Widzisz Adamie, na pozór komputer nie jesst groźny. Ot taka
maszyna do
szybkiego liczenia, skład książek i tabliczka do pisania w
jednym. Ale
w naszym świecie mamy też race z niewielkimi komputerami w środku,
które potrafią sterować płetwami po bokach takiej racy
sprawiając, że
trafia ona niezawodnie do celu, choćby był o wiele mil od nas. Mamy też
konstrukty, które potrafią policzyć, jak zaopatrywać
armię w marszu,
czy pozwalające rozegrać bitwę na pozór setki razy we
wnętrzu maszyny,
by wiedzieć jaką taktykę zastosować na prawdziwym polu bitwy. A
to
dopiero początek…
Adam poczuł nagle, ze jego osobisty demon zaczyna wypływać na
powierzchnię.
-Obudzę pozostałych. Jeśli mamy przed zachhodem słońca dotrzeć do
Ygres,
to powinniśmy niedługo wyruszyć.
-A i poślij waszmość swego towarzysza po nnaszą
nową znajomą. Poszła się
umyć w strumieniu i jakoś długo nie wraca.
Starski tylko skinął głową i umknął czym prędzej.
Tego tylko brakowało,
żeby Sakriver zaczął słuchać o maszynach liczących i
żyjących w nich
demonach!
* * *
Adam siedział w krzakach w pobliżu drogi i starał się
udawać, że go nie ma. Wszystko zaczęło się nad rankiem. Mniej więcej w
godzinę po tym, jak ruszyli w dalszą drogę, Sakriver w jego
głowie
zaczął się „wiercić” - trudno to ująć inaczej. Znać,
demon wyczuwał
jakieś odległe jeszcze w czasie i przestrzeni, ale jednak w
jakiś
sposób nieuniknione niebezpieczeństwo. Przez dłuższą
chwilę szlachcic
zastanawiał się, jakby się tu urwać do przodu na zwiad, nie
zdradzając
się jednocześnie przybyszom, ze swoimi „nadprzyrodzonymi”
zdolnościami.
W końcu w sukurs przyszedł mu samotny podróżny, wędrowny
handlarz
jadący z Ygres.
-Koniec świata! - jojczył pociągając wino z bukłaka
Ramona - Komisarze
już nie tylko, opętanych, czarnoksiężników, kabalistów i
pisarzy
heretyków, ale i zwykłych ludzi zaczynają
prześladować. Postawili
kordon naokoło Ygres, może dwa staje od miasta i rewidują
wszystkich.
-Mówią, czego szukają? spytał sztukmistrz...
-A kto ich tam wie? Mają jakiś taki dziwacczny
przyrząd z mnóstwem kółek
zębatych i dźwigienek, co jak nim człowieka sprawdzają,
strasznie
terkocze.
-Periskop - mruknął sztukmistrz.
-Co to takiego?
-Taki przedmiot, który służy do wykrywaniaa demonów,
dżinów, peri i
innych duchów astralnych. Wymyślono go w Oriencie i
właściwie jest
nielegalny, ale oczywiście nie dotyczy to Komisji Odchyleń. Oni
są
ponad prawem, które w końcu sami stanowią.
-To znaczy, że mam demona? - przestraszył się handlarz - Tak
głośno
terkotał, gdy mnie badali.
-Nie bójcie się mości Tremensie. Periskop zawsze terkocze,
gdy pracuje.
Jakby wykrył u was jakiegoś demona, zacząłby piszczeć jak
mysz. Możecie
być pewni, że dla Komisji Odchyleń jesteście czyści.
Handlarz otarł pot z czoła:
-Kamień spadł mi z serca!
Tak więc Adam siedział w krzakach i obserwował posterunek na drodze.
Tuzin żołnierzy i trzech komisarzy. Do tego pewnie taka sama czata od
wschodniej strony i pewnie dwa lotne patrole po kilku jeźdźców.
I
oczywiście mieli periskop. Ramon twierdził, że ten sprzęt miał
zasięg
nie większy niż pięć kroków, ale mimo to Starski pocił się jak
mysz. W
końcu, kto wiedział cokolwiek pewnego o Sakriverach. Może akurat ten
gatunek demona uruchamia alarm ze stu kroków? Nie było szans,
żeby
przemknęli się przez kordon za dnia. Na szczęście ani Ramon, ani
tym
bardziej Marta i Dragan nie palili się wcale do spotkania z
Komisją.
Czekał teraz tylko na dogodną chwilę, gdy jakiś
podróżny zajmie
komisarzy na tyle, by mógł niepostrzeżenie wycofać się ze swojej
kryjówki w zagajniku i powrócić ze złymi wieściami
do pozostałych.
Wreszcie trafił na odpowiedni moment. Cicho podniósł się z
ziemi,
odwrócił i...
Przeskok.
Nagle drzewa rozmyły się, a ich miejsce zajęły rozmyte, geometryczne
kształty oplecione niczym pajęczyną siatką
pulsujących nici. Wszystko w
kolorach niebieskim, zielonym i szarym, tylko pajęczyna pulsowała
srebrnym światłem, po którym, jak kropelki rosy przemykały
paciorki
złotych świetlików.
Na tle tego wszystkiego niczym plama krwi odcinał się sześcioręki
kształt innego demona. Starski pojął, że patrzy na świat
oczami
Sakrivera. Albo nastąpiło przebicie miedzy
osobowością człowieka i
osobowością demona. Albo też Sakriver chciał mu coś
pokazać. Czerwony
kształt, na pozór niewiele wyższy od człowieka, zbliżał się, a w
mózgu
Adama wyraźnie pulsował ostrzegawczy komunikat: „niebezpieczeństwo”.
Dobył rapiera. Zanosiło się na walkę, a nigdy jeszcze nie składał się z
demonem (jeśli oczywiście nie liczyć codziennych
szturchańców z
Sakriverem).
Wróciło normalne widzenie. Z trudem dopasował ognisto-czerwony
kształt
widziany oczyma demona do brunatnoszarej, półprzezroczystej
sylwetki
biegnącej w jego kierunku. W realnym świecie stwór
przyjął na wpół
ludzką postać. Przynajmniej miał coś na kształt głowy, choć
bez oczu,
dwoje nóg i parę ramion. Prawe wydłużył, formując je na
kształt
rapiera. „A więc będzie walczył na ludzki sposób” - przemknęło
Adamowi
przez myśl.
„Musi przestrzegać protokołu” - podsunął Sakriver.
I zwarli się ze sobą, człowiek z demonem, na leśnym
pagórku miedzy
dębami. Stal uderzyła o stal, zatańczyły w powietrzu ostrza. Żaden
jednak dźwięk nie uleciał w powietrze. Cofając się lekko i
parując
natarcie szlachcic uświadomił sobie, że obydwa demony solidarnie
rozplotły swe wici, przechwytując po drodze każdy, najcichszy
nawet
dźwięk nim uleciał choć o cal od walczących. Więc choć
szermowali
zawzięcie, aż skry szły z mieczów, choć tańczyli po polanie
niczym dwie
furie ogniste, to nie trzasnęła nawet gałązka, ani spłoszony
ptak nie
uleciał w niebo. Niespełna ćwierć mili od nich bowiem trzech smutnych
panów z periskopem polowało właśnie na ślad takich jak
oni.
Demon mógł być bowiem sobie groźny dla przeciętnego człowieka,
ale dla
zaprawionych w ezo- i egzorcyzmach żołnierzy Komisji, był tylko
kolejnym kwiatkiem w ogrodzie Pana, kwalifikującym się do
przycięcia.
Adam uchylił się przed kolejnym pchnięciem i wyczuwszy moment
ciął na
odlew w wysunięty nadgarstek przeciwnika, rozrąbując go w
jednej
chwili. Trysnęła fioletowa posoka i dłoń demona wraz z
wyrastającym z
niej rapierem potoczyła się po ziemi. Stwór wyszczerzył zęby,
nie
wiedzieć, czy to w demonicznym uśmiechu, czy w niemym ryku
wściekłości.
Szybko jak myśl cofnął rapier i wiedziony impulsem
pchnął prosto w
mostek. Szaroniebieska skóra pękła pajęczyną rys, jak
pęka cienki lud
na stawie, gdy zimową porą rybak rozbija go czekanikiem.
Stwór zwinął
się w sobie, ostatkiem sił formując w lewej dłoni sztylet. W
chwilę
później już nie żył, albo po prostu tylko oderwał się od
ludzkiego świata, ale nim szczezł, zdążył jeszcze cisnąć nim w
kierunku człowieka.
Ostre szarpnięcie, gdy fragment demonicznej materii wbił się w jego
ciało tuż pod obojczykiem u nasady ramienia, nie zaskoczył Adama. Nie
raz i nie dwa przecież odnosił rany. Ale tego co nastąpiło
później,
zupełnie się nie spodziewał:
Nagle świat cały zawirował, a kolory i kształty przemieszały się
jak w
kalejdoskopie. Gorąca fala popłynęła wszystkimi kanałami jego
ciała w
ułamku sekundy docierając do najdalszego krańca jestestwa. Przez
moment
wewnątrz jego mózgu Sakriver szarpał się szarpał się
niczym schwytana w
sieć ośmiornica, próbując walczyć z nieznanym, ale
trwało to tylko
chwilę.
A potem świat rozpadł się na małe kawałeczki. I nie było już
kształtów,
dźwięków, ni kolorów. Nawet zapachu, albo dotyku. Tylko
luźne,
rozsypane kawałki informacji. W ustach czuł smak sło..., chyba z roz...
wargi, która zagryzł w bó..., aż ...ona krew wylała mu
się na język.
Ję...nął, nie wiedząc co robi i niczym lunatyk ruszył w
kierunku obozu,
gdzie istniały imiona Dragan, Marta i Ramon. Symbole trwające w
oderwaniu od wypełniających je kształtów i znaczeń, ale
dzięki jakiemuś
niepojętemu zrządzeniu losu wiążące się z symbolem
ratunku.
Szedł, nie uświadamiając sobie, że idzie.
* * *
Siedzieli we czwórkę przy naprędce złożonym
ognisku.
Dragan mieszał w kociołku jakąś cygańską strawę. Ni
to gulasz, ni zupę,
z dużą ilością jarzyn. W duchu przeklinał swoje
poranne gadulstwo.
Ramon, okazało się, nie spał, podsłuchał całkiem sporo z tego, co
mówił
Adamowi, a teraz usilnie chciał się dowiedzieć czegoś więcej o
tajemniczych komputerach. Tak więc Dragan musiał od początku
powtórzyć
wczorajszy wykład Marty, który tym razem jednakowoż trwał
dłużej,
bowiem sztukmistrz uważał się za człowieka wykształconego i co chwila
przerywał mu w pół zdania, próbując protestować,
że zgodnie z kanonami
współczesnej wiedzy, maszyny te absolutnie nie mogą
działać tak, jak je
opisuje płowowłosy przybysz.
Zdecydowanie trzeba tu było anielskiej cierpliwości Marty. ale
panajaharczyk nie uwierzyłby kobiecie. Nawet takiej, która miała
trzy
fakultety: z nauk ezoterycznych, modelowania chemicznego i psychologii
porównawczej, o doktoracie z historii martyrologii nie
wspominając. Tym
razem musiał więc nauczać sam.
-Jeden komputer to nic wielkiego. Ot taki samoliczący abak. My
jednak
połączyliśmy je ze sobą w wielką sieć
zwaną Pajęczyną. To co zostało
zapisane na jednym, mogliśmy przesyłać do dowolnego innego
komputera
przypiętego do Pajęczyny. Obliczenia wykonane przez ciebie
mógłbyś
Ramonie od razu wysłać do Panajahary i po kilku chwilach byłyby już na
miejscu. Tak samo list, czy obraz.
-Niby jak? Przywołując demona? Kreślicie nna komputerach
pentagramy? -
ironia w głosie sztukmistrza była aż nadto dostrzegalna.
Dragan wzniósł w myślach ręce ku niebu w geście niemej
rozpaczy.
-Wiesz, jak przesłać na odległość sygnały za pomocą luster?
Na wieży
stoi sygnalista, który na przemian odsłania i zakrywa lustro. Na
drugiej kolejny, który zna kod odczytuje znaki - templariusze
robili
tak w Oriencie. Połączyliśmy komputery cienkimi rurkami
wyłożonymi od środka małymi lusterkami. światło odbijając się od
nich może w ciągu
chwil przesłać wiadomość o setki mil.
-To takie proste? Nie żartujcie sobie.
>
Sztukmistrz pokiwał głową przyjmując, choć z pewnym
niedowierzaniem
tłumaczenie przybysza.
-Wpisaliśmy do komputerów tysiące ksiąg, aaa
dzięki Pajęczynie każdy miał
do nich dostęp. Stworzyliśmy wielką bibliotekę,
większą znacznie od tej
w Ternetii, czy u was w Panajaharze.
Wreszcie trafił w czuły punkt sztukmistrza. Na dźwięk słów
„wielka
biblioteka” oczy Ramona niemalże zaświeciły się z pożądania.
-Chciałbym mieć coś takiego na naszym uniwwersytecie.
-Ta sieć sama była jak wielki choć niewidzzialny uniwersytet. Lepszy
nawet, bo każdy mógł się uczyć czego chciał i nie było wiedzy
zakazanej.
-A to dobre, niewidzialny uniwersytet! - rroześmiała się błazenka.
-Nie śmiej się waćpanna z wiedzy - zmarszcczył brwi Ramon.
-Nie wiem. Przynieś moją torbę z instrumenntami. Szybko! – w głosie
dziewczyny zabrzmiała nutka histerii.
Mężczyzna skoczył do wozu. Zniknął na chwilę w mroku pod plandeką,
grzebiąc w pośpiechu w zebranym tam dobytku wędrowców. W końcu znalazł
to, czego szukał. Dzierżąc w dłoniach niewielkie, malowane, drewniane
pudełko wrócił do żony. Marta otworzyła skrzyneczkę, wyciągając z niej
kadzidełka, motek zielonej nici oraz okarynę.
-Pewnie jakiś domorosły mag próbował przyzzwać Subskribera. – Dragan
zgrzytnął zębami – Niewielka pomyłka w inkantacji i chłopak walczy o
życie na krawędzi istnienia.
Marta zapaliła kadzidełka i rozstawiła je naokoło głowy Adama,
następnie korzystając z nici zaczęła układać na piersi nieprzytomnego
szlachcica dziwaczny wzór przypominający ni to fraktal, ni to mandalę.
Sztukmistrz i błazenka przyglądali się tym zabiegom z mieszaniną
zdziwienia i zaniepokojenia. Tymczasem Dragan postawił na trawie w
zasięgu ręki Marty kubek czystej wody, a dziewczyna sięgnęła po okarynę.
-Zabierz ich stad. Muszę się skupić szepnęła do męża.
Dragan wstał i gestem ręki zagarnął Ramona i Talię.
-Chodźmy stąd, Marta będzie potrzebować sppokoju.
-Wypędzi demona? – spytał sztukmistrrz, gdy oddalili się od obozowiska
na tyle, że ich rozmowa nie mogła już zmącić dźwięków okaryny.
-To Suckriver, demon z samych korzeni piekkieł. Nie da się go wypędzić,
przynajmniej my tego nie umiemy. Marta spróbuje go tylko ściągnąć na
niższy poziom działania, by nie podporządkowywał swoim priorytetom
całego jestestwa Adama.
-Dużo wiecie o demonach, jak na przybysza z innego świata...
-Wbrew pozorom nie tak wiele. Po prostu pllan astralny tutaj, działa
podobnie do naszej Pajęczyny. – westchnął. Są tam maszyny, coś w
rodzaju wielkich komputerów, z którymi tutejsi ludzie mogą się łączyć,
tak jak nasze komputery łączyły się z Pajęczyną. Na maszynach działają
różne konstrukty. Od bardzo prostych i zazwyczaj przyjaznych duchów,
które wyszukują zaklęcia i wiedzę tajemną dla śmiałków zaglądających w
głąb planu astralnego, po bardzo potężne i trudne do kontrolowania
demony, których celem jest dbanie o sprawne działanie maszyn. Zręczny
mag jest w stanie przyzwać do swojego umysłu konstrukt działający w
maszynie i tym sposobem korzystać z części mocy maszyny: zapisanej w
niej wiedzy lub z energii, które ją wprawiają w ruch. Jeśli jednak
przez przypadek ściągnie demona, to biada mu, bo demon robi to, co
dobre dla maszyny i nie sposób nagiąć go do swojej woli – można go
najwyżej wypędzić lub nauczyć się z nim żyć, jak widocznie musiał nasz
biedny Adam.
-Ale skoro tyle wiecie o astralnym planie egzystencji, to w czym
problem? Przepędźcie go innym demonem.
„Przepędźcie go innym demonem” – pomyślał Dragan – „O bogowie! Nic
prostszego, niż gasić pożar piorunem.” Ale głośno odpowiedział:
-Ależ nie wiemy nic, mój drogi sztukmistrzzu. Maszyny są tak złożone i
pradawne, że żaden umysł ludzki nie jest ich w stanie w pełni ogarnąć.
To jakbyś, nie przymierzając, próbował zbudować Panajaharę, wiedząc
tylko, jak się wypala cegły. Wiecie dlaczego wychodzą wam zaklęcia?
Wcale nie dla tego, że sztukmistrz lub mag posiadł jakąś tajemną
wiedzę, ale dlatego, że Kreatorzy, którzy stworzyli maszyny, zadbali,
by były łatwe w obsłudze!
-Jesteście chyba pierwszym człowiekiem, kttóry uważa sztukę magiczną za
coś łatwego! – obruszył się sztukmistrz.
-Jakby wam to wyjaśnić? – Dragan poddrapał się w brodę – Wyobraźcie
sobie ogromną bibliotekę, ciągnącą się przez wiele mil z tysiącami
pokoi, setkami regałów i rzędami niezliczonych książek na półkach.
Żaden człowiek jej nie spenetruje, choćby lata na to strawił. Ale by
pomóc poszukującym wiedzy, między regałami kręcą się bibliotekarze – to
nasze konstrukty. One chcą ludziom pomóc, pomaganie jest samą istota
ich życia jest pomaganie badaczom, by odnaleźli właściwą książkę. Sęk w
tym, że my nie potrafimy opisać im czego, chcemy, bo nie znamy ich
języka.
-Toż można słownik napisać!
-Ale tylko wtedy, jeśli odpowiednie słowa istnieją w obu językach. Jak
wyjaśniłbyś na przykład sztukmistrzu ciemnemu chłopu z Karpatii, albo z
Okonii, jak działa zegar z panajharskiej wieży? Powiesz mu, że
potrzebny jest wychwyt hakowy Henleina? A on zrozumie? Jak konstrukt,
będący przecie niczym więcej niż zbiorem algorytmów ma zrozumieć, czego
ten chłop od niego chce?
Panajaharczyk zrozumiał i zasępił się, aż dziewczyna poczuła się w
zawodowym obowiązku rozweselić go nieco.
-Do tego trzeba kobiecej chyba kobiecej inntuicji!
-A żebyś waćpanna wiedziała. Tak to się oddbywa. Konstrukt pokazuje
człowiekowi kilka pierwszych z brzegu książek i sprawdza, która z nich
mu się najbardziej spodoba. Następnym razem, gdy badacz poprosi o nową
książkę, artefaktyczny bibliotekarz wybierze inne książki podobne do
tej, która spodobała się człowiekowi za pierwszym razem. Z czasem coraz
lepiej poznaje jego gusta i potrafi coraz lepiej dobierać księgi do
jego gustów, a nawet otwierać na odpowiedniej stronie lub podsuwać
słownik, gdy czytelnik nie rozumie jakiegoś terminu. Tak jak u was
kobieta metodą prób i błędów uczy się potrzeb mężczyzny, tak on poznaje
swojego czytelnika.
-Ale, największe wzięcie będą miały księgii z obrazkami! - wybuchnęła
śmiechem Talia.
-Panna sobie żarty stroisz, a to poważna ssprawa. Bo Pajęczyna to nie
tylko biblioteka, ale i wielki targ. Pośród usłużnych duchów
pomagających ludziom odnajdywać ciekawe książki pełno też
konstruktów-handlarzy. Takich co to za wszelką cenę próbują sprzedać
nam lepszy lub gorszy towar.
-A wszyscy wiedzą, że nikt nie sprzedaje llepiej, niż zgrabne dziewczę w
za krótkiej spódniczce – dokończyła błazenka.
-No nie wiem, czy kupiłbym magiczny pergammin od takiego trzpiotowatego
podlotka! – żachnął się panajaharczyk.
-Boś waćpan ponurak i tyle. A ja i tak wieem, że krotochwile sprzedaję
lepiej, gdy ma na sobie suknie z dekoltem! – dziewczyna pokazała
mu język.
Dragan patrzył na to z pobłażaniem. Talia najwyraźniej próbowała
uwodzić starszego od niej zaledwie o kilka lat sztukmistrza. Ten jednak
jeszcze nie przejrzał tej gry. Zorientuje się gdy będzie za późno. Jak
zwykle.
-Jest w tym trochę racji, bo konstrukty jaak dobry rzemieślnik zwykły
się specjalizować. Każdy wymaga trochę innej formy medytacji, znaczy
się skoncentrowania na innej myśli i powtarzania trochę innych
czynności, by go przywołać. Żołnierz na przykład może się nauczyć od
ducha szermierki, powtarzając w nieskończoność zasłony, cięcia i
wypady. Matematyk kreśląc na karcie rzędy cyfr lub figury geometryczne
przywoła w końcu księgę, w której ktoś przednim zapisał rozwiązanie,
którego szuka. Wróżka rozkładając karty może nauczy się zaprzęgać do
pracy szybki konstrukt-doradcę, który podpowie jej jak na los człowiek
będą próbowały wpływać duchy Pajęczyny. Trubadur składając rymy
przywoła skierkę,
co nauczy język gładki,
wyśpiewać to, co w duszy chowa,
objaśni, jako grać na lutni
i co doceni białogłowa X
Sztukmistrzowi natomiast pokaże jakieś skrypty, w przystępny sposób
wyjaśniające, jak zarządzać Pajęczyną, jak z gotowych algorytmów
składać konstrukty, jak je przywoływać i jak sterować maszynami
astralnymi. A że to sprawy złożone wielce, to nawet Kreatorzy, ci co
sieć stworzyli, nie ogarniają ich do końca. I tak otrzymujemy ten
chaos, który zwiecie magią. Jeśli czarownik spróbuje zapędzić dżinna,
który ma przesyłać myśli między ludźmi do leczenia chorób, to wychodzą
rzeczy śmieszne, albo i wręcz straszne.
-Bajdurzycie Draganie. Magia to poważna dzziedzina wiedzy, oparta na
naukowych podstawach. Gdyby rzeczywiście była dziełem przypadku, jak
nie przymierzając wędrówka ślepego we mgle, to przecie żaden czar by
sprawnie nie działał. A przecie używamy ich z powodzeniem od pokoleń!
-I macie rację i nie Ramonie. Pamiętajcie,, że maszyneria astralna
stworzona z została dla zwykłych ludzi, takich co to im się nie chce
ani uczyć, ani spamiętywać działania wszystkich konstruktów. Dlatego
zazwyczaj wystarczy po prostu przywołać właściwego ducha i powiedzieć
mu: zrób no to i to, a on wykona nasze polecenie. Znakomita większość z
nich ma wbudowane specjalne ograniczenia, żeby niczego nie uszkodzić,
ani nikomu nie zrobić krzywdy. Oczywiście nawet łyżeczką można sobie
oko wydłubać. Skuteczność magii to nie wasza zasługa sztukmistrzu. Po
prostu została dobrze skonstruowana.
Ramon chciał coś odpowiedzieć i już otwierał usta, gdy nagle wprost
spod stóp smyrgnął mu spłoszony króliczek albinos. Pomknął niczym
strzała i nim panajaharczyk zdążył ochłonąć, zniknął w paprociach po
przeciwnej stronie ścieżki.
-A co się stało Adamowi? - spytała błazenkka wykorzystując chwilową
przerwę w dyspucie mężczyzn.
Cieśla pogładził się po brodzie.
-W poprzez Pajęczynę można też przesyłać ssobie listy. Jeden duch
zapisuje to co czujesz czytając książkę lub spacerując po lesie i
przesyła list przez Pajęczynę do drugiego ducha-konstruktu, który
odczyta go innemu człowiekowi, uczucie po uczuciu, myśl po myśli. W ten
sposób mędrcy mogą ze sobą dyskutować, a przekupki plotkować. Jeśli
wiesz jak, możesz też polecić demonowi, by rozesłał listy od razu do
kilku osób. My nazywaliśmy to kółkami dyskusyjnymi i jeśli autor
chciał, wszyscy mogli przysłuchiwać się wymianie myśli. Wracając jednak
do Adama, nasz żołnierz jakimś cudem ściągnął sobie do głowy demona,
którego służbą jest rozsyłanie takich listów. I to najpaskudniejszego z
możliwych, bo zbierającego idee wszystkich nawiedzonych szaleńców, cały
szlam ludzkich myśli i odczytującego mu je w głowie. To tak jakbyś
panna, nie przymierzając, piła bez przerwy wodę z miejskiego rynsztoka.
Nie wiem, jak on mógł przy tym wszystkim pozostać przy zdrowych
zmysłach. Prawdę rzekłszy trzymał się tak dobrze, że myśleliśmy z Martą
iż ma w głowie jakiś przyjazny konstrukt, na przykład ducha
opiekuńczego.
W oddali ucichły dźwięki okaryny.
-Marta zakończyła rytuał, pora wracać.
>
* * *
Starski mógł chodzić, choć po przejściach poprzedniego
dnia przybyło mu na skroniach parę siwych włosów.
Wysłuchawszy jego historii doszli do wniosku, że patrole Komisji
Odchyleń polowały zapewne właśnie na tego demona, na którego
przypadkiem nadział się (dosłownie i w przenośni) Starski. Problem
jednak w tym, że komisarze nie wiedzieli, że ich towarzysz odesłał
demona tam gdzie jego miejsce. Co oznaczało, że by dostać się do Ygres,
będą musieli jakoś prześliznąć się przez linię posterunków.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Szczególnie z wozem i Adamem, który
choć na nogach, nadal był w kiepskim stanie i nie nadawał się do
leśnych podchodów. Legalny zaś wjazd do miasta nie wchodził w grę,
trudno było bowiem liczyć, że komisarze przeoczą lub potraktują ulgowo
grupę podróżnych, w której na pięć osób trzy to: sztukmistrz, opętany i
wieszczka. Tymczasem statek odpływał za dwa dni.
W końcu jednak udało im się przed nocą przy pomocy dość paskudnego
fortelu przemknąć jakoś przez kordon. Cytując słowa Ramona, który wiele
lat później opisywał te wydarzenia: „Spośród wielu rzeczy, które
zdarzyło mi się popełnić w życiu, była to jedna z tych, z których na
pewno nie jestem dumny.”
Mimo wszystko nawet po tamtej stronie nie mogli czuć się bezpieczni. W
końcu Ygres, choć duże jak na wioskę rybacką, nie liczyło jednak nawet
tysiąca dusz, a wiec osadę tworzyły ledwie dwie setki domów rozłożone
nierówno wzdłuż trzech żwirowanych dróżek, niezdarnie udających ulice.
Gdyby któryś z patroli zdecydował się zajrzeć do miasta, komisarze
wytropiliby ich, nim jeszcze miejscowe psy przestałyby ujadać na widok
ich czarnych, purpurowymi rzędami zdobnych koni.
Na szczęście Dragan miał w Ygres paru przyjaciół, którzy Marcie
zawdzięczali zdrowie a czasem nawet życie swoich żon lub dzieci.
Oczywiście tak jak wszędzie, tak i w Ygres znalazłoby się palu takich,
co bez wahania sprzedaliby ich dwoje za parę groszy łapaczom Komisji,
więc dla bezpieczeństwa wjechali do osady dopiero po zmroku. Wóz
schowali w szopie u Jakuba Adrinosse, krzepkiego, ogorzałego szypra
mającego opinię jednego z najlepszych rybaków na południowym wybrzeżu.
Po części pewnie dzięki usprawnieniom, które Dragan pomógł mu swego
czasu wprowadzić na jego łajbie. Teraz jednak, gdy na stare lata zajął
się wyrobem sieci był już prawdę powiedziawszy rybakiem tylko w
połowie.
Dragan i Marta wraz z półprzytomnym żołnierzem przyczaili się na
strychu w starej chacie Jakuba. Ramon i Talia natomiast udali się pod
„Sardynkę”, gdzie panajaharczyk umówił się ze swoim kapitanem.
Sztukmistrz początkowo chciał iść sam, ale dziewczyna uparła się mu
towarzyszyć, a poza tym Starski uświadomił mu, że ludzie jednak
mniejszą uwagę zwracać będą na dwoje podróżnych niż na samotnego
mężczyznę.
-Zacznij się skradać nocą pod ścianami, too niechybnie cię psami
poszczują, a może i bełt z kuszy zarobisz - powiedział unosząc się na
łokciu z posłania, do którego zagonili go Dragan i Marta.
Ramon zatrzymał się przy ścianie budynku i ostrożnie wyjrzał zza rogu
na Rybną. Stąd było już tylko sto kroków do tawerny.
-Czego wypatrujesz? - spytała błazenka teaatralnym szeptem, wychylając
się nad jego ramieniem, by też wyjrzeć na ulicę.
-Waćpanna sobie żartów nie strój! - syknąłł - Nie mam zamiaru skończyć w
lochach Komisji.
-Jeśli chodzi o skradanie, to dużo się nauuczyłeś od tamtego ranka, gdy
zdybałeś mnie w potoku. - zachichotała - Dziś już nie musiałabym
udawać, że nic nie słyszę. Ale i tak w przynajmniej trzech chałupach po
drodze nas zauważyli.
Ramonowi mimowolnie stanął tym momencie przed oczami obraz
błazenki w całej jej młodym powabie korzystającej bez skrępowania z
czerpanej wiaderkiem szklistej wody leśnego strumyka. Poczerwieniał w
mroku.
-A skąd ty waćpanna niby to wiesz?
-Jakbyś patrzał po oknach chałup, a nie krręcił głową, jak ten żuraw, to
też byś zauważył.
-Jakbyś waćpanna nie rozglądała się po oknnach, tylko patrzyła, co ja
robię, to byś zauważyła, że właśnie przerwałaś mi składanie iluzji. -
burknął.
-Przepraszam. - powiedziała Talia pokornieejąc nagle i odsuwając się od
Ramona, aż sztukmistrzowi mimo woli zrobiło się przykro, że potraktował
ją tak obcesowo.
„Jeszcze tego brakowało mości Ramonie, żebyś sobie teraz do głowy
ściągnął konstrukt miłości.” - przeleciała mu przez głowę idiotyczna
myśl. „Do cholery, przecież nie wierzę w te banialuki Dragana o
komputerach, maszynach astralnych i algorytmach przywoływanych siłą
woli. Nie przedłożę słów cieśli, choćby nawet upierał się, że jest nie
z tego świata, nad stulecia naukowej wiedzy i metodologii!”
Zagryzł zęby i złożył sztuczkę, tak jak go jego stary mistrz z
Panajahary uczył. Odczekał chwilę, by czar zdążył otulić ich oboje i
chwyciwszy Talię za rękaw powiedział:
-Idziemy waćpanna, przez moment nikt twej ślicznej buzi nie zobaczy”.
„Sardynkę” zastał zatłoczoną, tak jak ją zapamiętał. Ygres było tylko
osadą rybacką. Niemniej oprócz miejscowych szyprów, pod jej niski dach
zawijali też marynarze z łajb, których kapitanowie uważali, że bardziej
się opłaci szybko upłynnić niewielki ładunek tutaj i zadowolić się
skromniejszym, ale szybkim zyskiem, niż wlec dalej się na południe, do
głównych portów Królestwa.
Szczęściem ich kontakt również był na miejscu. Nie sam kapitan co
prawda, ale Siny John, jego prawa ręka i mistrz w załatwianiu takich
spraw. Siedział przy piecu nad talerzem wędzonej kiełbasy i kuflem
piwa, w którym właśnie moczył pokaźne, rude wąsy.
-Dobra chociaż ta kiełbasa? - przysiadającc się wraz z Talią do stołu
krępego bosmana.
-Ujdzie, chleb lepszy. Widzę, że zgrabną pptaszynkę sobie
przygruchaliście. - skinął głową w kierunku Talii, która właśnie
usiadła zgrabnie po prawej ręce sztukmistrza.
-Nawet dwie i cieślę.
-To będzie drożej kosztować.
-Zapłacę za piątkę.
-Sporo drożej. Cieślę wziąłbym za darmo, bbo zawsze się na łajbie
przyda. Ale kobieta na pokładzie to pech, a dwie to katastrofa.
-Czyżby kapitan zrobił się nagle przesądnyy? - zakpił Ramon w nadziei,
że może uda mu się zbić cenę.
-Nie bardziej niż dawniej, ale na statku jjest pięćdziesięciu
wygłodniałych chłopa. Nie chcę, żeby majtek z bocianiego zamiast na
morze, gapił się na forkasztel, gdy taka się załatwia. Potrzebna będzie
druga kajuta.
-Ile? - spytał zrezygnowany sztukmistrz.
-Nie będę z dobrego klienta (mówiąc to miaał na myśli Lożę a jakże)
zdzierał. Czwórka.
co oznaczało cztery razy tyle złota, na ile się pierwotnie umawiali.
Ale Ramon nie miał wyboru.
-Zgoda.
-W takim razie o północy poślemy łódź. Pammiętaj o latarni.
-Pamiętam.
-Możecie dojeść kiełbasę - John wstał ocieerając wąsy - Na mnie pora.
* * *
Herman Tebenez obudził się nagle w środku nocy. Początkowo
nie wiedział, co wyrwało go ze snu. Instynkt doświadczonego marynarza
mówił mu, że coś jest nie tak. Pod pokładem było ciemno, nadal stali na
kotwicy. Już chyba drugi, czy trzeci dzień cumowali w cieniu
niewielkiej wysepki. W pobliżu musiał być jakiś port czy osada piratów,
po przez te dni okrętowa szalupa wielokrotnie kursowała między stałym
lądem a kadłubem Kormorana. Tym razem również spuszczono łódź na wodę,
ale coś było inaczej. Kapitan wsłuchiwał się przez chwile w miarowy
plusk wioseł oddalającej się łodzi. Tak, o wodę uderzały tylko dwie
pary wioseł, a szalupa była przecież dziesięcioosobowa. Za mała obsada,
by szybko przewieźć na pokład jakiś ładunek, a to oznaczało, że
Kormoran podejmie z brzegu pasażerów. A skoro musi to robić w nocy...
Przysunął się do śpiącego obok towarzysza. Powoli i ostrożnie, bacząc,
by nie zadzwoniły pętające mu ręce i nogi kajdany, potrząsnął ciałem.
Na szczęście komisarz zdążył się już oswoić z ich nowym, dość parszywym
położeniem i nagle wyrwany ze snu nie odezwał się, ani nawet nie
poruszył gwałtownie, tylko skinął głową na znak, że już nie śpi.
-Słuchaj Rames, - w normalnych okolicznoścciach nie byliby ze sobą na
ty, ale zważywszy na wspólną niedolę milcząco uznali, że dalsze
tytułowanie się nawzajem „kapitanem” i „komisarzem” zakrawałoby w tej
sytuacji na śmieszność. - jesteśmy przy naszym brzegu!
-Skąd wiesz?
-W sekrecie podbierają pasażerów. Potrafiłłbyś nawiązać kontakt ze
swoimi?
-Daleko do lądu?
-Dwie, trzy mile.
-Ciężko będzie.
-Spróbuj.
-Spróbuję, ale teraz udawaj, że śpisz.
>
Tebenez odsunął się od komisarza, który ostrożnie uniósłszy dłonie, tak
by ogniwa łańcucha ułożyły się bezpiecznie na jego piersi, zaczął
powolnymi ruchami składać zaklęcie.
Dragan zaniósł już do łodzi Martę i teraz z pewnym
rozbawieniem patrzył, jak mający znacznie mniej doświadczenia w
poruszaniu się w płytkiej, mętnej wodzie panajaharczyk próbuje
powtórzyć ten sam gest z Talią oplatającą mu szyję ramionami. Nagle
opierający się na jego ramieniu Starski jęknął cicho. Wieczorem znów mu
się pogorszyło, ale teraz nie było już odwrotu.
-Źle się czujesz?
-Nieee, - szlachcic pokręcił głową - poo pproostu cooś znoowu
jeest niee taak.
Demon w głowie Adama nie ułożył się jeszcze należycie i stąd dziwny
sposób mówienia. Starski słyszał głosy ludzi jakby rozciągnięte w
czasie, więc starał się odruchowo spowalniać swoją mowę w obawie, żeby
jego słowa nie umknęły słuchaczom. Za parę godzin mu przejdzie, ale na
razie nie sposób było tego wyregulować.
-Co?
-Nieebeezpieeczeeństwoo, nieeokreeśloonee,, maagiaa.
„Proste słowa dla powolnych umysłów” - pomyślał Dragan, ale w tym
momencie usłyszał tętent kopyt. Wielu koni.
-Doo łoodzi! - jęknał Adam. I pokuśtykał pprzez łagodne fale przyboju.
-Ze wszystkich sił! - syknął John, gdy dwaaj ostatni pasażerowie
znaleźli się na pokładzie szalupy.
I łódź ruszyła z miejsca, rozpływając się w mroku morza i nocy ku
rozpaczy pędzących plażą jeźdźców.
* * *
Adam, Ramon i Dragan stali przy burcie Kormorana opierając się o
drewniany reling na przednim kasztelu i podziwiając spokojny lazur
morza. Panie w tym czasie, korzystając z własnej kajuty i wypożyczonej
przez kapitana balii urządziły sobie kąpiel przy zasłoniętych kocami
oknach.
Wiał lekki wiatr szarpiąc długie włosy Adama i brodę Dragana, a
sztukmistrza zmuszając do zdjęcia ulubionego kapelusza z piórem, by
nagły podmuch nie strącił go do wody. Płynęli na południowy wschód ku
Akwamarynowemu Wybrzeżu i Wielkiej Pustyni.
Adam dotknął swego ramienia w miejscu, gdzie, jak pamiętał, ugodził go
demoniczny sztylet.
-Powinienem mieć chyba bliznę? - ni to stwwierdził, ni spytał Dragana.
cieśla wzruszył ramionami.
-Marta zna się na leczeniu.
-Nie zbywajcie mnie! - uniósł się szlachciic podjudzony lekko przez
wciąż jeszcze liżącego rany Sakrivera.
-Dobrze, spróbuję wyjaśnić to najprościej,, jak potrafię - westchnął -
Widzisz, ciało ludzkie jest trochę jak wielki dom, składa się z tysięcy
i tysięcy cegieł tak małych, że niedostrzegalnych ludzkim okiem. A te z
kolei jeszcze z mniejszych. I tak jak możesz naprawić dom, stawiając
naokoło niego rusztowanie i wyjmując wszystkie zużyte cegły, by
zastąpić je nowymi, tak możesz naprawiać ciało człowieka. W
nieskończoność.
-Przecież nie wymienię serca, ani wątroby,, ani mózgu, bracie - Ramon
miał okazję parokorotnie asystować przy sekcji zwłok (choć za każdym
razem ciężko to odchorowywał), więc uważał, że ma prawo do wtrącenia
sceptycznej uwagi.
-Ale możesz wymieniać pojedyncze cegiełki,, z których są zbudowane.
Zwłaszcza jeśli ustawisz rusztowanie na planie astralnym, który
dokładnie przenika się z naszym światem, dzięki czemu będziesz miał
dostęp do każdej cegiełki ludzkiego ciała, tak jak cyrulik szyjący ranę
ma dostęp do skóry okrywającej je z wierzchu. Oczywiście rusztowanie
musi być tak dokładnym odbiciem człowieka, że jest niemal jego
astralnym sobowtórem.
Ramon nie wyglądał na przekonanego, Sakriver owszem, Adam natomiast
traktował przemowę Dragana jako miły dodatek do szumu morza, kojący
nerwy i trzymający demona na wodzy utkanej z jego własnej, piekielnej
ciekawości. Był żołnierzem, więc nie planował żyć wiecznie. W końcu są
rzeczy gorsze niż śmierć.
-Zresztą nie trzeba tam od razu budować caałego rusztowania. Przy
prostszych uszkodzeniach można sięgnąć do idealnego ciała ludzkiego,
którego kopie są w Pajęczynie i stamtąd pobrać odpowiedni plan naprawy.
Wystarczy odrobina dobrze ukierunkowanej medytacji. Więcej, w naszym
świecie wymyśliliśmy zbudowane z najmniejszych cząstek materii...
-Atomów? - wtrącił Adam mimochodem.
-Tak, atomów. Nigdy nie pamiętam, jakie słłowa już znacie, a jakich
jeszcze nie. - wyjaśnił przepraszająco cieśla. - Które potrafią
naprawiać te cegiełki, jak mularze dom. Kreatorzy, co stworzyli
Pajęczynę umieścili w rusztowaniach konstrukty, które potrafią kierować
takimi maszynami, polecając im, co należy naprawić w człowieku. Są w
stanie zagoić większość ran i wyleczyć większość chorób. Marta po
prostu nauczyła się im rozkazywać. Ma siódmy stopień wtajemniczenia w
szamaniźmie.
-Jeśli to takie proste, że nawet kobieta ppotrafi się tego nauczyć… -
zaczął niepolitycznie Ramon.
-Nic nie jest proste. - przerwał Dragan - Taka biała gorączka, którą
leczycie wywarem z pijawek, to tak na prawdę dwie różne choroby! Aby ją
wyleczyć, trzeba najpierw wezwać odpowiedniego ducha, co zbada chorego
i powie, którą z chorób trzeba tym razem leczyć. Potem wezwać inny
konstrukt, który pokieruje małymi maszynami i wreszcie trzeci, co
wspomoże je medykamentami, których nazwy też trzeba znać. Na koniec
wreszcie trzeba wezwać ducha, który posprząta po leczeniu. To, że
tutejsi uzdrowiciele i medikusi kogoś leczą, to prawie cud! Ot coś wam
się czasem udaje metodą prób i błędów. Nawet my z Marta nie wszystko
pojmujemy, mimo iż od trzystu ponad lat próbujemy zrozumieć, jak to
działa. Najsmutniejsze jest to, że nie potrafimy was niczego nauczyć.
Tak mało wiecie, wasza medycyna jest dopiero w powijakach. Trzeba by
było was najpierw nauczyć słownika, a po drodze pewnie zostalibyśmy
oskarżeni o czary i spaleni na stosie z błogosławieństwem Komisji. Więc
tak się bawimy w znachorstwo.
Dragan przerwał, jakby poczuwszy, że zapędził się trochę za daleko.
Przez chwilę stali w milczeniu, śledząc ciemne kształty podążających za
statkiem delfinów.
-Jednego nie rozumiem - odezwał się w pewnnym momencie Ramon -
Wytłumaczcie mi Draganie, czemuż to Kreatorzy mieli by budować taką
sieć, oplatającą nas na planie astralnym?
Sztukmistrz w dalszym ciągu nastawiony był sceptycznie do samej
Pajęczyny i idei, że to co znał dotąd jako Zewnętrzne Otchłanie oraz
świat astralny to nic więcej jak skomplikowana konstrukcja zbudowana
przez tajemniczy lud Kreatorów, dysponujący po prostu większą wiedzą.
Nijak się to miało do jego uporządkowanej wizji świata opartego na
magii z ujętymi w sztywne, przewidywalne i zaklęciach opartych na
sprawdzonych matematycznych regułach.
-Przecież to wszystko: Pajęczyna, konstrukkty, większe i mniejsze
maszyny musi kosztować krocie!
-A i owszem, kosztuje, ale w naszych czasaach mały domek pod miastem
kosztował niż wasza Wielka Akademia w Panajaharze, wraz z bursą
biblioteką i wszystkimi magicznymi utensyliami. Kreatorzy po prostu
mają wiele, bardzo wiele pieniędzy. Zresztą tak naprawdę problem tylko
w projekcie. Na ile udało się nam ustalić, Pajęczyna buduje i odnawia
się sama, jak nie przymierzając las. Korzysta też z jakiegoś taniego,
nieznanego nam źródła mocy. Zresztą sami go używacie, gdy doładowujecie
swoje magiczne artefakty. Całość kosztuje znacznie mniej niż się na
pozór wydaje.
Tym razem sen słów Dragana dotarł do sztukmistrza nadspodziewanie
szybko.
-Jeśli mają takie możliwości i wszystko koosztuje ich grosze, to czemu
nie ustawili tych „konstruktów”, żeby...
-Leczyły ludzi za darmo? Pomagały wam w roozwoju? - Dragan wpadł w
panajarczykowi w słowo, w pewnym sensie byli do siebie podobni - To nie
organizacja charytatywna jak wasza Gildia Sztukmistrzów. Włożyli
pieniądze, by zbudować Pajęczynę i musi im się zwrócić. Gdybyście
dowiedzieli się, że wszystko możecie mieć prawie za darmo, a konstrukty
leczące ludzi są pewnie w świecie Kreatorów tak tanie i łatwodostępne,
jak orzechy latem, to kto by tutaj pracował?
-!!!
-Spójrz na to z drugiej Ramon - chrapliwy głos Starskiego niemalże
wprawił w rezonans struny want - Jeśli prowadzisz ludzi do określonego
celu, to nie ma siły, musisz wymagać od nich pewnych poświęceń. Popatrz
na naszego kapitana - wskazał ręką pierwszego po Bogu, pewnie
dzierżącego koło steru na rufie Kormorana - To najdzielniejszy żeglarz
i najbardziej doświadczony kapitan na południe od Hyberu. Jak sądzisz,
czy daleko by jednak dopłynął, gdyby musiał każdy swój rozkaz i każdą
komendę za każdym razem objaśniać ze szczegółami każdemu ze swych
ludzi? Tłumaczyć skąd zna prądy, jak nawigować pod gwiazdami, czemu
muszą zrefować żagle? Nie, oni w niego wierzą, ufają jego słowu i
wykonują rozkazy w mgnieniu oka, nie pytając jak to działa. Nie sądzę,
żeby z Kreatorami było inaczej. „Bajdurzysz! Na tym świecie już tak
jest, że każdy ma tylko tyle, ile sobie wywalczy i prędzej wielbłąd
przejdzie przez ucho igielne, niż silniejszy da słabszemu nic za
darmo!” - zaskrzeczał mu w głowie Sakriver głosem nawiedzonego
Mericksona. Starski jednak tylko zacisnął mocniej zęby i nie rzekł nic.
O’Kean spoglądał w niebo sponad dzierżonego w dłoniach koła sterowego.
Północny wiatr przesuwał po niebie drobne obłoczki. Słony podmuch
rozwiewał jego długie, jasne włosy i szarpał czerwoną, baldigarijską
koszulę. Nie miał jeszcze trzydziestki, a już cieszył się sławą
największego pirata tego stulecia. W znacznej mierze dzięki wielkiej
wiedzy na temat morza i jego kaprysów, którą kawałek po kawałku zbierał
od maleńkości. Nabyta w ten sposób intuicja wraz z nauką chłoniętą ze
zrabowanych ksiąg i map, zdobyła mu szacunek załogi, którą już nie raz
i nie dwa wyciągał z najgorszych opresji.
-Ponuryś, John. - rzucił do stojącego obokk bosmana i przyjaciela
zarazem.
-Kobiety na pokładzie Shand. To mi się niee podoba.
-Zdybałbyś sobie pannę Siny w jakimś porciie i nie zazdrościł innym -
O’Kean zaniósł się szczerym śmiechem, obracając jednocześnie lekko
kołem sterowym.
-Po co mi kobieta na stałe? Dla marynarza to jak kotwica. Morze, to
kocham i rozumiem.
-Ej, bracie, bracie, zatęsknisz jeszcze zaa dobrą kotwicą, gdy będziemy
musieli przeczekać burzę w jakiejś zatoce.
John spojrzał na niebo i wciągnął wiatr nosem.
-Burza? Chyba nie teraz? - spytał.
-A i owszem. Czeka nas sztorm jak sto diabbłów. Zimny wiatr z północy
zderzy się z goracym oddechem pustyni i szarpnie nami jak jeszcze
nigdy. Nie wiem, czy Kormoran to przetrzyma. Powiedz ludziom, żeby
zrefowali żagle poza kliwrem i dolnym grotem i przywiązali wszystko co
się tylko da na pokładzie. Schnickel niech sprzątnie w kajutach i pod
pokładem. Raz w życiu widziałem to diabelstwo i nie sądziłem, że będzie
mi jeszcze pisane przeżyć to ponownie.
-Może to oni przynoszą nam pecha? - John sskinął głową na pasażerów.
-Co masz na myśli?
-Nie wiem, są jacyś dziwni.
-Jeśli to prawda, sam pierwszy wyrzucę ichh za burtę, możesz mi wierzyć,
a teraz rusz się, nie mamy wiele czasu.
* * *
Sztukmistrz za zgodą kapitana uwiązał się do tylnego masztu.
Czarodziej, nawet podrzędny, mógł się przydać na pokładzie podczas
sztormu. Nigdy nic nie wiadomo. A teraz przywiązywał jeszcze błazenkę,
która za nic nie dała sobie wyperswadować, że lepiej jej będzie pod
pokładem.
-Waćpanna, sztorm to nie przelewki. - powiiedział zawiązując jej linę w
talii.
Dziewczyna westchnęła. Chciała powiedzieć, że boi się sama bez niego,
ale pomyślałaby, że to zbyt głupia odpowiedź, więc tylko mruknęła, że
chce na własne oczy zobaczyć prawdziwą burzę - co wcale nie zabrzmiało
mądrzej. Ramon skinął głową i jeszcze raz sprawdził liny. Czuła jak
poprawia węzły i nerwowo sprawdza kieszenie w poszukiwaniu akcesoriów,
które mogą mu być potrzebne do rzucania czarów. Dziwne, ale w jakiś
sposób ją to uspakajało. W powietrzu jednak coraz wyraźniej czuć było
niepokojący, elektryczny zapach nadchodzącego sztormu, więc by uciszyć
niespokojne serce spróbowała przywołać w myślach, to co dziś
opowiedziała jej Marta, gdy obie suszyły się po kąpieli w kajucie.
-Chciałabyś nauczyć się magii?
-Odrobinkę, wiesz, żeby się trochę upiększzyć, czasem uwieść jakiegoś
mężczyznę...
-Jakiegoś konkretnego?
-Nie, tak ogólnie - skłamała błazenka, a MMarta uśmiechnęła się
delikatnie.
-Dobrze, to najpierw powiem ci, jak powstaają czary. żebyś wiedziała jak
się wycofać, gdy coś pójdzie nie tak.
I zaczęła tłumaczyć:
-Magia do której sięgają sztukmistrze, zappisana jest w świecie
astralnym w czymś jak księgach. Tyle, że księgi te zapisane są nie
tylko słowami, ale również symbolami, uczuciami i tak dalej. Tak jakby
na raz wiele mediów przekazywało duchom swoje myśli, ale każde na
trochę inny sposób. Otwierając księgę przywołujesz jej ducha -
strażnika, który przekazuje to, co jest w niej zapisane wprost do
twojego umysłu. Nie musisz nic robić, żeby czytać, wystarczy, że
skoncentrujesz się na tym czego pragniesz i czego chcesz się
dowiedzieć. Księgi są jednak połączone ze sobą nawzajem. Co chwila na
ich stronach pojawiają się połączenia do innych stron, często będących
częścią zupełnie innej księgi. Każde połączenie jest jak rozstaje dróg
i trzeba wiedzieć, czy chcesz iść dalej, czy zostać tam gdzie jesteś.
Na szczęcie zazwyczaj pilnowane jest przez jakiegoś przyjacielskiego
ducha, który doradzi ci co wybrać. Lub czasem gdy dostęp drogi jest
zastrzeżony, przez ducha-strażnika, który daje ci do rozwiązania jakiś
test, czy zagadkę, by wystawić cię na próbę i sprawdzić, czy możesz
bezpiecznie czytać dalej. Duch księgi, twój przewodnik astralny,
opiekujący się tobą podczas lektury może ci podpowiedzieć, co zrobić,
gdy czujesz się zagubiony. Ale decyzję, co zrobić musisz podjąć sama.
Na chwilę przerwała, by przejrzeć się w pożyczonym przez kapitana
metalowym lustrze i ciągnęła dalej:
-Dwie są rady, jak wypierać właściwą drogęę. Pierwszy, bardziej
naturalny wyćwiczyły w sobie kobiety. Zdajesz się po prostu na
intuicję, odsuwasz wątpliwości i dajesz się swobodnie wieść swojemu
duchowi astralnemu. Kiedy odczuwasz uczucia szczęścia i zadowolenia, to
znak, że idziesz w dobrym kierunku, kiedy czujesz się źle i nie na
miejscu, to wskazówka, że podążasz w złym kierunku. Nie musisz wtedy
wiedzieć, jak to wszystko działa, wystarczy, że zaufasz duchom i
Kreatorom. Drugi, bardziej toporny, wymyślili mężczyźni. Oni używają do
odnajdywania drogi odpowiednich słów i gestów. Sięgasz w ten sposób do
głębszej, bardziej podstawowej warstwy świata astralnego, co czasem
pozwala ci osiągnąć rzeczy, które niemożliwe byłyby na ścieżce
żeńskiej, ale też zajmuje znacznie więcej czasu niż ufne podążanie za
radami przewodnika, co niczym czarodziej prowadzi cię za rękę od razu
do celu.
-To znaczy, że mogę rzucać czary bez zaklęęć?
-Możesz używać magii bez zaklęć. To nie wccale nie to samo. - Marta
wyszczerzyła ząbki w uroczym uśmiechu - Wysusz choć trochę głowę
ręcznikiem. - dodała i wróciła do czarów - Zdając się na przewodnika
astralnego, zdajesz się też na jego ocenę, co jest dla ciebie dobre, a
co złe. A one straszą czasem trochę na wyrost lub przeciwnie, zachęcają
do rzeczy, które nie muszą koniecznie ci się spodobać. A uczucie
przyjemności, którym cię przy okazji częstują potrafi uzależniać jak
wino.
-Więc?
-Więc dobrze jest czasem korzystać i z męsskiej ścieżki. Spróbować
zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i wybierać drogę z pomocą słów i
gestów. Oczywiście, jeśli dokładnie wiesz, co chcesz osiągnąć. Wiesz,
najlepiej po prostu pokażę ci, jak powstaje prosty czar, chcesz?
-Umieram z ciekawości.
-Najpierw mag wyszukuje księgę, której pottrzebuje. Przywołuje gestem,
albo słowem swego ulubionego ducha-bibliotekarza, jak Ramon zaczynał
lubił takiego jednego, który wizualizował się jako staruszek z brodą i
w wielkich goglach na czerwonym nosie. Potem podaje mu kilka słów,
które, jak uważa, powinny się pojawić w szukanej przez niego księdze.
Wreszcie wykonuje gest oznaczający „szukaj” i bibliotekarz rusza na
łowy.
-I dostaje właściwą księgę.
-Zazwyczaj kilka lub nawet tysiące ksiąg. Dlatego teraz mag medytując
przez chwilę radzi się swego osobistego przewodnika astralnego,
zaklętego w różdżce lub medalionie, a ten szybko streszcza mu każdą z
ksiąg. Gdy już domyśla się, której potrzebuje, gestem „otwórz” wybiera
właściwą, szukając w niej konstruktu-ducha, którego chce przywołać. Gdy
już go znajdzie, kolejnymi słowami zmusza ducha do przedstawienia
swoich możliwości i odpowiednim gestem lub frazą poleca mu, by zrobił
to, czego od niego żąda.
-Lekko to skomplikowane.
-Właśnie i zazwyczaj więcej w tym gwizdaniia, bełkotania i machania
rękami niż efektu. - roześmiała się Marta obracając się dla ilustracji
trzy razy na pięcie, spluwając przez lewe ramię i pstrykając szybko
palcami.
Przed oczyma błazenki pojawił się maleńki świetlny zajączek, który
zamigotał i po chwili rozerwał się w tęczowej eksplozji.
-Co to było?
-Nie mamy zielonego pojęcia. Ja myślę, że to duszek stworzony przez
kogoś dla zabawy, a Dragan uważa, że to zombie - taki konstrukt,
którego ktoś kiedyś stworzył, a potem zapomniał i teraz żyje w Astralu
nie robiąc nic sensownego.
-Śmieszne.
-Ja tam wolałabym jednak pomedytować i zdaać się na mojego przewodnika.
Przynajmniej wiem, że dostanę mniej więcej to, czego chciałam. A taki
mag wystarczy, że pomyli dwa słowa i od razu przywołuje coś głupiego
lub strasznego. Dragan się na przykład kiedyś pomylił i zamiast trafić
do gwiazdy Mag Aster, w której zapisana jest nieprzebrana wiedza
tajemna...
-Gwiazdy?
-Księgi zapisane są w gwiazdach czyli po hhelleńsku asterach. To takie
jakby węzły sieci astralnej, spajające ją w jedną całość. Mniejsza z
tym! - klasnęła w dłonie - Zamiast tego trafił do gwiazdy Meg Astor, w
której jak się okazało pełno było receptur różnorakich pachnideł,
pomadek i wonności! Widzisz, nawet mężczyźni czasem się do czegoś
przydają.
I nie tylko ściągnęła dla błazenki z Tamtej Strony czarowny cień do
powiek, ale także nauczyła ją pewnego zaklęcia...
-Tylko pamiętaj, by rzucić to na niego, gddy będzie miał myśli
zaprzątnięte czymś innym - przypomniała.
-Czemu magowie chodzą dłuższą drogą? - spyytała na koniec Talia.
-Bo szukają nowej wiedzy. Poruszają się naa ślepo i wypatrują ścieżek we
mgle. Często wybierają słowa na chybił trafił i pozwalają swobodnie się
nieść prądom skojarzeń, patrząc co z tego wyniknie. Zazwyczaj nic, ale
czasem im się udaje. Na przykład biorą na warsztat słowo „kruk”,
podrzucają swojemu przewodnikowi, a ten podsuwa im w myślach różne
skojarzenia: „kruk krukowi oka nie wykole”, „biały kruk”, „kruczki
prawne”, albo niczym kabaliści bawią się skojarzeniami. Kruk na ten
przykład po łacinie to „corvus”, co brzmi prawie tak samo jak słowo
„curva”, czyli krzywa i tak od posępnego ptaka niespodzianie przechodzą
do matematyki.
-To jakieś chore. - błazenka pokręciła głoową.
-A tak, ale księgi są zapisem ludzkich myśśli, a one czasem biegną
dziwnymi torami. Ot chociażby uczony użyje w swojej księdze popularnego
przysłowia i tak niespodzianie mag podążając za dziecinną rymowanką
trafia do skarbnicy wiedzy. Dragan myśli też, że czasem Kreatorzy
podsuwają nam jakieś słowa, żeby zgadzały się z ich uczonymi terminami
i otwierały nam dostęp do nowych ksiąg, które zebrali w Pajęczynie. Ale
po prawdzie - westchnęła - to więcej w tym kabalistycznego szaleństwa
niż metody. Większość zaszyfrowanych rzekomo w znakach tajemnic to
bzdury, które magowie sami wymyślili źle odczytawszy księgi. Wobec
wiedzy tam zebranej nawet ja i mój mąż, choć pochodzimy ze świata o
kilka stuleci starszego niż wasz, jesteśmy jak dzieci. Pamiętaj, żeby
naprawdę dowiedzieć się czegoś użytecznego potrzebna jest rzetelna
wiedza z alchemii, medycyny, astronomii. Tylko tak można sprawdzić, czy
to, co przeczytasz w Astralu to prawda.
Obraz Marty w jej myślach rozpłynął się nagle, gdy pierwsze krople
deszczu spadły na skórę błazenki. Pogoda załamała się tak nagle, że
nawet Ramon, który już przecież nie raz płynął statkiem, był
zaskoczony. Niewielkie wcześniej chmurki rozrosły się nagle do
monstrualnych rozmiarów, pokrywając całe niebo, a lekki zefirek
pchający dotąd spokojnie Kormorana na południowy wschód, wyrodził się
nagle w szkwał, rozrywający powierzchnię morza. Statek zaczął się
huśtać na coraz wyższych i coraz bardziej spienionych falach.
-Boisz się waćpanna? - spytał Ramon chwytaając Talię za rękę.
-Nie. - odpowiedziała, nie bardzo wiedząc co myśleć, bo przecie nigdy
wcześniej nie doświadczyła sztormu na morzu.
-Chciałem spytać, jeśli waćpanna wybaczyszz ciekawość.
-Tak? - spytała zaskoczona.
-Czemu właściwie wleczesz się waćpanna z nnami na koniec świata, zamiast
po dworach wywczasów zażywać i możnych zabawiać? To chyba znacznie
prostsze i bezpieczniejsze jak sądzę?
Błazenka wygięła usta w podkówkę, ale odpowiedziała.
-Bo na dworze błazen żyje w cieple i dostaatku, ale jak trafisz na
gorszego pana, kończy się to tak, że musisz być na każde skinienie
książęcego berła. A ja po prostu chcę ludzi rozśmieszać, a nie być
kolejną książęcą faworytą, tylko tańszą. Gdy was spotkałam, właśnie
uciekałam od takiego patrona. Książe di Provo uznał, że jestem jego
własnością i wysłał za mną pogoń.
Słuchając spowiedzi dziewczyny Ramon skubał nerwowo dłonią równo
przystrzyżoną czarną brodę, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Po raz
kolejny przekonywał się, że prawdziwy świat różni się znacznie od
obrazu malowanego w księgach, które czytał w zaciszu panajaharskiej
biblioteki. „Żyjemy w wierzy z kości słoniowej, bracia. Nasze uczone
teorie, jak pomagać ludziom nijak się mają do prawdziwego świata.” -
pomyślał gorzko.
Potem jednak nagle morze wzburzyło się rozkołysując statek
w sposób może nie niebezpieczny jeszcze, ale wzbudzający w duszach
obojga ten dziwny rodzaj ekscytacji, który pojawia się, gdy uświadomimy
sobie, że przyjdzie nam wkrótce zmierzyć się z czymś groźnym i
nieznanym, ryzykując życie może. Wreszcie wiatr zmienił się w huragan,
a morskie fale w górskie grzbiety z gwałtownością dzikiego zwierza
naskakujące na próbującego stawić im rozpaczliwy opór Kormorana. Siny
John dokonywał cudów za kołem sterowym, ledwo kilka kroków od ich
masztu, ale mimo jego rozpaczliwych wysiłków, by zawsze ustawiać kadłub
dziobem do fali, co jakiś czas młot fali uderzał w statek z boku
zalewając pokład cetnarami słonej wody i niebezpiecznie przechylając
ich łupinkę to w prawo, to w lewo.
Ostatni żagiel - dziobowy kliwer, który kapitan spisał na straty, pękł
już dawno, a jego szczątki łopotały teraz przeraźliwie na
fokbramsztagu, co chwila tonąc w bryzgach fal, gdy dziób po raz kolejny
zderzał się ze ścianą wody. Wiatr niczym nawiedzony kobziarz nacisnął
na ocean, by wydobyć odpowiedni ton ryku.
Pękły liny mocujące jedno z dział i ciężka spiżowa rura majestatycznie
powolnym ruchem przetoczyła się przez pokład i przebijając reling z
pluskiem pogrążyła w odmętach morza. John zaklął na ten widok, ale
sztorm zagłuszył jego słowa własną wiązanką przekleństw i dziób statku
po raz kolejny zapadł się w fale. Kadłub jęknął i zatrzeszczał, jakby
miał się już nigdy nie wynurzyć, heroicznie wyszarpnął się jednak na
grzbiet wodnej góry, by po chwili osunąć się w dół po jej zboczu niczym
winda, która mularze wolno cegły, gdy nagle zerwą się liny i wraz z
całym ładunkiem opada w dół, ku przerażeniu robotników. Po czym z
impetem uderzył o dno wodnej doliny, wzbijając w powietrze bryzgi
piany. Ramon nie myśląc, co robi ścisnął odruchowo dłoń błazenki, bo
oto przed nimi wyrosła kolejna fala, zdać by się mogło jeszcze większa
niż poprzednia. Wstrzymał oddech i ściana wody ponownie spadła na
pokład, tym razem jednak statek obrócił się i zaczął zjeżdżać w dół
bokiem w dziwnym przechyle. Sternik z trudem obrócił z trudem obrócił
jednak Kormorana znów przodem do fali, kręcąc kołem sterowym tak
szybko, że Ramonowi zdało się, iż jego mięśnie za moment eksplodują z
wysiłku. mimo to kolejna fala dostała ich bokiem i ponownie spłukała
strumieniem wody, mocząc od stóp do głów.
Kapitan przywiązany do masztu tuż obok nich coś krzyczał, ale ryk
rozszalałego morza zagłuszył go zupełnie. Może próbował dawać
przyjacielowi rady, a może tylko śmiał się przeraźliwie pijany szałem
morza sławiąc potęgę żywiołu. Piękno koszmaru nie do opisania dla
kogoś, kto nigdy nie doświadczył sztormu na morzu.
Kolejne uderzenie wiatru i nadwątlona fokreja pękła z trzaskiem,
pociągając za sobą trzymające ją wanty. Morze jęknęło i z głuchym
mlaśnięciem czarnego języka ściągnęło ją z pokładu.
Nie wiedzieć, ile tak trwali: godzinę, czy może wieczność? Kormoran
trzeszczał, jakby miał się za chwilę rozpaść, ale mimo wszystko trwał,
walczył i z dzielnością o jaką nikt nie podejrzewałby takiej nędznej
drewnianej łupinki wytrzymywał kolejne ataki rozszalałego morza.
Ramon dostrzegł, że przytulona obok do słupa błazenka coś krzyczy.
-Co mówisz waćpanna? -zawołał nachylając uucha ku jej ustom, ale huk fal
i wycie wiatru zagłuszyły zupełnie ostatnie słowa zaklęcia ściągniętego
od astralnej hostessy.
A w chwilę później zdarzyło się coś, co sprawiło, że nie miał już czasu
dociekać, co dziewczyna chciała mu powiedzieć.
Gwałtowna fala, ostra i szybka jak atakujący wąż, przeleciała nagle
przez tylny pokład i gwałtownym szarpnięciem oderwała Sinego Johna od
koła sterowego. Przywiązany na wolnej linie sztukmistrz szybkim
szarpnięciem rozplątał luźny węzeł trzymający go przy samym maszcie i
nie zastanawiając się skoczył w kierunku bosmana po przechylającym się
nagle pokładzie. Lina napięła się i panajaharczyk machnął ręka usiłując
uchwycić wyciągnięta ku niemu dłoń. Chybił o cal zaledwie. Przez chwilę
jeszcze patrzyli sobie w oczy, a potem straciwszy ostatecznie równowagę
na spływającym wodą pokładzie, nasz John wyleciał za burtę dokładnie w
miejscu, gdzie ciężkie działo wybiło wcześniej dziurę w relingu.
Przez chwilę pozbawiony sternika statek tańczył jak korek na wzburzonym
morzu, aż w końcu kapitan wyczuwszy odpowiedni moment odciął się od
masztu i w dwóch skokach dopadł do wirującego jak oszalałe koła
sterowego. Wczepił się w nie jak kleszcz w swoją ofiarę i z trudem
nagiął oporny kadłub do swej woli, sprowadzając go na właściwy kurs,
nim kolejna wielka fala zdążyła wywrócić Kormorana do góry dnem.
Chwytając się napiętej liny i z pomocą Talii, która w swym kostiumie
wyglądała teraz jak zmoczony arlekin, Ramon powrócił do swego masztu.
Ocaleli jakimś cudem, a koło północy sztorm osłabł na tyle, że kapitan
mógł oddać ster w ręce jednego marynarzy. W oddali na tle
oświetlonego słabym księżycem nieba majaczył jakiś ląd.
-To wasz brzeg. - machnął ręką O’Keaan, a emocje sprawiły, że mówił z
wyraźnym hyberyjskim akcentem. - Morze ucichło. Spuszczę szalupę i
płyńcie do brzegu! Nie chcę was więcej widzieć, przez was straciłem
najlepszego przyjaciela, brata prawie!
-To szaleństwo, w szalupie, w taką pogodę!! - próbował protestować
Dragan.
-Wynocha mi stąd, bo wyrzucę za burtę, jakk obiecałem Johnowi!
-Do brzegu niedaleko, pływałem już szalupąą przy takiej pogodzie -
wtrącił się panajaharczyk, starając się uspokoić przyjaciół, bo za
kapitanem stała cała załoga.
Zresztą marynarze wynieśli już ich rzeczy na pokład, a inni w tym
czasie z pluskiem cisnęli w morze zdobyczną szalupę. Najtrudniejsze
było zejście do rozkołysanej łodzi po chybotliwej linowej drabince, a
potem załadunek ich skromnego dobytku, tak by niczego nie zagubić w
morzu. Dość powiedzieć, że nim odbili wreszcie od burty Kormorana, byli
już zupełnie mokrzy i przemarznięci. Wreszcie mężczyźni chwycili za
wiosła, powoli pchając łódź do brzegu, podczas gdy Marta i Talia zajęły
się wylewaniem wody, bo fale choć nie tak wielkie jak jeszcze godzinę
wcześniej, nadal były poważnym wyzwaniem dla małej, okrętowej szalupy.
Niemniej powoli, jak krab ociężale ich mała łupinka pełzała do brzegu
przez fale.
-Cholera! - zaklął w pewnym momencie Ramonn.
-Co jest? - Adam nie miał tak bogatych dośświadczeń z morzem jak jego
przyjaciel, więc pewne oczywiste fakty umykały jego uwadze.
-Przybój! - stęknął panajaharczyk między jjednym a drugim szarpnięciem
wioseł - Do brzegu... Dojdziemy... Ale jak... Wylądujemy?
-O żesz! -Dragan tylko mocniej zacisnął zęęby.
Wiosłowali dalej, wsłuchując się w głos fal. Jeśli brzeg był skalisty,
to rozbiją się w drzazgi. Ale jeśli piaszczystą plażą jest, to mają
jakąś szansę.
Noc była ciemna, więc spienioną grzywę białej fali przyboju dostrzegli
dopiero, gdy już było za późno. Łódź przechyliła się na jej grzbiecie
fali, by czym prędzej osiąść na zbawczym piasku plaży. Wtem jak spod
ziemi (choć w istocie spod wody) wprost pod dziobem szalupy wynurzyła
się samotna skała. Jedno uderzenie i łódź wywróciła się wyrzucając
wszystkich do płytkiej wody. Adam odruchowo chwycił jakiś kanciasty,
drewniany przedmiot, co wraz z nim wypadł z łodzi i zachłysnąwszy się
wodą oraz pisakiem poleciał w kierunku brzegu. Gwałtowne pchnięcie
kolejnej fali i wylądował na plaży. Nadal lekko skołowany uniósł się na
łokciu i wyczołgał na suchy piasek poza zasięgiem fal. Rozejrzał się.
Ramon, Marta, Dragan i Talia na szczęście przeżyli. Łódź, choć
przewrócona do góry dnem była na oko w dobrym stanie, większość ich
rzeczy chyba jednak przepadła. Poza niewielką drewnianą szkatułką,
którą udało mu się chwycić, zanim przywitał się z przybrzeżnym piaskiem.
-Wszystko w porządku? - spytała Marta przyykucając obok niego.
-Tak, ale jestem strasznie zmęczony, pozwóólcie mi pospać - odpowiedział
Sakriver ustami nieprzytomnego już Adama. Rana, sztorm i wiosłowanie,
to trochę za dużo, nawet jak dla kogoś o demonicznej wytrzymałości.
„To ty umiesz mówić?” - zdumiał się Starski, ale nic nie powiedział, bo
długo kumulowane zmęczenia przemogło i szlachcic bezwładnie osunął się
w otchłań snu, otaczając ramieniem małą, czarną skrzyneczkę.
Warszawa, styczeń-marzec
2005
Zezwalam
na republikację tego opowiadania za darmo pod warunkiem podpisania
tekstu: "Sławomir Dzieniszewski, Melbrinionersteldregandiszfeltselior"
i nie wprowadzania zmian w tekście bez uzgodnienia ze mną - z uwagi
na zaszyfrowane przekazy oczywiście ;-).
Część III: Haju el-Haju
Góra strony