lampa lampaMelbrinionersteldregandiszfeltselior

TYLKO DLA DOROSŁYCH
Wejście  --»» Fantasy --»» Kołysanie









































Kołysanie

 1
 2
 3
 4
 5
 6
 7
 8
 9
10

Część druga mistyczno-kabalistycznego tryptyku „Malowany świat” rozpoczęta opowiadaniem Niewymiarowi goście - pełnego ukrytych znaczeń i zaszyfrowanych przekazów. Na mój gust trochę za dużo pomysłów, a za mało akcji, ale bez tego nie da się zrozumieć części III. Poza tym trochę  poniosło mnie gdy zastanawiałem się nad możliwymi implikacjami (konsekwencjami) pomysłu przedstawienia astralnego świata magii, jako wielkiego Internetu. Proszę więc o wybaczenie. 

Dla Gosi M. - jak zwykle, za rysunki i piękno.

Adam przeciągnął się i jeszcze w półśnie odwrócił na drugi bok. Dawno tak dobrze nie spał. Sakriver jakoś tej nocy nie męczył go koszmarami. A może po prostu życzliwy Bóg pozwolił mu zapomnieć o sennych widziadłach.

Dragan nie spał już od jakiegoś czasu i właśnie krzątał się koło koni, szykując zaprzęg do dzisiejszej podróży. Marta i Ramon spali jeszcze na swoich posłaniach tuż obok dogasającego ogniska. Błazenki natomiast nigdzie nie widział.

Wstał, ogarnął się nieco i poszedł pomóc Draganowi przy koniach. Właściwie to chciał z nim pogadać.
-Wal prosto z mostu, Adamie. - mruknął Draagan - Nie mam z rana ochoty na szarady.
-Właściwie chciałem spytać o wasz samopał - powiedział chwytając za szczotkę, by rozczesać sierść Sumki w czasie gdy Dragan obok oporządzał Różniczkę.
-A o co właściwie?
-Jak to możliwe, że strzelacie kilka razy bez ładowania, nie podpalając lontu? I jak to się dzieje, że takie małe kule rozrywają się w ciele, jakbyście tam co najmniej puszkę prochu wsypali?
Dragan podrapał się w czoło
-Mości Starski, toś mi ćwieka zabił. Bo tooo w sumie bardzo proste, tyle że wytłumaczyć trudno. Ale spróbuję. Każdy pocisk ma własny ładunek prochowy. - zaczął - Zamknięty jakby w małej lufie. Z tyłu samopału jest szpikulec, który uderza w ładunek krzesząc iskrę i powodując eksplozję. Kula wylatuje z samopału, a lufka, którą nazywamy łuską, wypada obok. Jak już mamy kule z własnym ładunkiem, to możemy je zamknąć na przykład w obrotowym bębnie. Najpierw ładuję ośm kul, a potem mogę wystrzelić je jedna po drugiej. Oczywiście kule trzeba najpierw wyprodukować, ale jak się wie jak i przygotuje narzędzia, to da się zrobić. Choć zachodu z tym co niemiara i przy waszym poziomie techniki strasznie toporne wychodzą. Staram się po prostu zbyt często nie strzelać. W naszym świecie produkowaliśmy je masowo w manufakturach.
-A eksplozja?
-Oj, to już alchemia. Czubek kuli jest z mmmiękkiego ołowiu, który zgniata się przy uderzeniu, powodując wybuch ładunku zamkniętego w kuli. Najłatwiej to sprokurować za pomocą rtęci, ale rtęć jest trująca.
-Nie wiedziałem.
-Niestety nikt tutaj nie wie i alchemicy mmrą jak muchy. Wiecie Adamie, jest wiele substancji, które eksplodują silniej niż proch. I wcale nie tak trudno je spreparować. Ale nie pytajcie mnie o takie rzeczy.
-Czemu? Przecież to ekstraordynaryjny wynaalazek.
-Wy też mości Starski walczycie nadzwyczajjnie, ale powiedzcie, czy chwalicie się tym po gospodach?
-No nie. - mruknął Starski.
-A czemuż to?
-Bo w zabijaniu nie ma nic chwalebnego. Roobię to, gdy muszę.
-No właśnie, tak samo z bronią. Wolę po dzziesięciokroć opowiedzieć, jak przygotować lekarstwo niż raz o tym samopale.
-To czemu…
-Czemu wam o nim opowiedziałem? Raz, że goo nie zrobicie, bo za dużo trzeba do tego z pozoru drobnej, ale niedostępnej wam jeszcze wiedzy rzemieślniczej. Dwa, że każdy wynalazek prędzej, czy później posłuży do budowy broni. Weźmy na ten przykład komputer, tę maszynę do przechowywania informacji, o której Marta niepotrzebnie ci wspomniała. Żeby działać potrzebuje konstruktów, które będą opiekować się trzymanymi w nim informacjami. Wiesz, co to jest algorytm?
Adam skrzywił się jak uczeń wywołany do tablicy.
-Receptura, jak coś zrobić: rozwiązać zadaanie al-gebraiczne, przyrządzić kaczkę na parze, czy przygotować magiczną miksturę. Coś w tym stylu:
1. Zagotuj wodę,
2. Wrzuć garść tojadu,
3. Dodaj oko nietoperza,
4. Zamieszaj,
itd. Wymyślił to jakiś wschodni mędrzec. Nie pamiętam... Język sobie można połamać na jego imieniu…
-Al Chwarizimi, chorezmijczyk, to właśnie z przekręcenia jego imienia powstała nazwa algorytm. Mniejsza z tym! Konstrukt to właśnie zbiór takich receptur, który pracuje wewnątrz komputera i robi dla nas różne rzeczy. Niektóre konstrukty wykonują polecenia ludzi korzystających z tych maszyn, podczas gdy inne dbają o potrzeby komputerów, tak jak my teraz o konie, gdy je szczotkujemy i karmimy. Ktoś kiedyś nazwał te drugie dla żartu demonami i tak już zostało.
-Ale do czego właściwie zmierzacie?
-Widzisz Adamie, na pozór komputer nie jesst groźny. Ot taka maszyna do szybkiego liczenia, skład książek i tabliczka do pisania w jednym. Ale w naszym świecie mamy też race z niewielkimi komputerami w środku, które potrafią sterować płetwami po bokach takiej racy sprawiając, że trafia ona niezawodnie do celu, choćby był o wiele mil od nas. Mamy też konstrukty, które potrafią policzyć, jak zaopatrywać armię w marszu, czy pozwalające rozegrać bitwę na pozór setki razy we wnętrzu maszyny, by wiedzieć jaką taktykę zastosować na prawdziwym polu bitwy. A to dopiero początek…

Adam poczuł nagle, ze jego osobisty demon zaczyna wypływać na powierzchnię.
-Obudzę pozostałych. Jeśli mamy przed zachhodem słońca dotrzeć do Ygres, to powinniśmy niedługo wyruszyć.
-A i poślij waszmość swego towarzysza po nnaszą nową znajomą. Poszła się umyć w strumieniu i jakoś długo nie wraca.
Starski tylko skinął głową i umknął czym prędzej. Tego tylko brakowało, żeby Sakriver zaczął słuchać o maszynach liczących i żyjących w nich demonach!

*   *   *

Adam siedział w krzakach w pobliżu drogi i starał się udawać, że go nie ma. Wszystko zaczęło się nad rankiem. Mniej więcej w godzinę po tym, jak ruszyli w dalszą drogę, Sakriver w jego głowie zaczął się „wiercić” - trudno to ująć inaczej. Znać, demon wyczuwał jakieś odległe jeszcze w czasie i przestrzeni, ale jednak w jakiś sposób nieuniknione niebezpieczeństwo. Przez dłuższą chwilę szlachcic zastanawiał się, jakby się tu urwać do przodu na zwiad, nie zdradzając się jednocześnie przybyszom, ze swoimi „nadprzyrodzonymi” zdolnościami. W końcu w sukurs przyszedł mu samotny podróżny, wędrowny handlarz jadący z Ygres.
-Koniec świata! - jojczył pociągając wino z bukłaka Ramona - Komisarze już nie tylko, opętanych, czarnoksiężników, kabalistów i pisarzy heretyków, ale i zwykłych ludzi zaczynają prześladować. Postawili kordon naokoło Ygres, może dwa staje od miasta i rewidują wszystkich.
-Mówią, czego szukają? spytał sztukmistrz...
-A kto ich tam wie? Mają jakiś taki dziwacczny przyrząd z mnóstwem kółek zębatych i dźwigienek, co jak nim człowieka sprawdzają, strasznie terkocze.
-Periskop - mruknął sztukmistrz.
-Co to takiego?
-Taki przedmiot, który służy do wykrywaniaa demonów, dżinów, peri i innych duchów astralnych. Wymyślono go w Oriencie i właściwie jest nielegalny, ale oczywiście nie dotyczy to Komisji Odchyleń. Oni są ponad prawem, które w końcu sami stanowią.
-To znaczy, że mam demona? - przestraszył się handlarz - Tak głośno terkotał, gdy mnie badali.
-Nie bójcie się mości Tremensie. Periskop zawsze terkocze, gdy pracuje. Jakby wykrył u was jakiegoś demona, zacząłby piszczeć jak mysz. Możecie być pewni, że dla Komisji Odchyleń jesteście czyści.
Handlarz otarł pot z czoła:
-Kamień spadł mi z serca!

Tak więc Adam siedział w krzakach i obserwował posterunek na drodze. Tuzin żołnierzy i trzech komisarzy. Do tego pewnie taka sama czata od wschodniej strony i pewnie dwa lotne patrole po kilku jeźdźców. I oczywiście mieli periskop. Ramon twierdził, że ten sprzęt miał zasięg nie większy niż pięć kroków, ale mimo to Starski pocił się jak mysz. W końcu, kto wiedział cokolwiek pewnego o Sakriverach. Może akurat ten gatunek demona uruchamia alarm ze stu kroków? Nie było szans, żeby przemknęli się przez kordon za dnia. Na szczęście ani Ramon, ani tym bardziej Marta i Dragan nie palili się wcale do spotkania z Komisją.

Czekał teraz tylko na dogodną chwilę, gdy jakiś podróżny zajmie komisarzy na tyle, by mógł niepostrzeżenie wycofać się ze swojej kryjówki w zagajniku i powrócić ze złymi wieściami do pozostałych. Wreszcie trafił na odpowiedni moment. Cicho podniósł się z ziemi, odwrócił i...
   Przeskok.
Nagle drzewa rozmyły się, a ich miejsce zajęły rozmyte, geometryczne kształty oplecione niczym pajęczyną siatką pulsujących nici. Wszystko w kolorach niebieskim, zielonym i szarym, tylko pajęczyna pulsowała srebrnym światłem, po którym, jak kropelki rosy przemykały paciorki złotych świetlików.

Na tle tego wszystkiego niczym plama krwi odcinał się sześcioręki kształt innego demona. Starski pojął, że patrzy na świat oczami Sakrivera. Albo nastąpiło przebicie miedzy osobowością człowieka i osobowością demona. Albo też Sakriver chciał mu coś pokazać. Czerwony kształt, na pozór niewiele wyższy od człowieka, zbliżał się, a w mózgu Adama wyraźnie pulsował ostrzegawczy komunikat: „niebezpieczeństwo”. Dobył rapiera. Zanosiło się na walkę, a nigdy jeszcze nie składał się z demonem (jeśli oczywiście nie liczyć codziennych szturchańców z Sakriverem).

Wróciło normalne widzenie. Z trudem dopasował ognisto-czerwony kształt widziany oczyma demona do brunatnoszarej, półprzezroczystej sylwetki biegnącej w jego kierunku. W realnym świecie stwór przyjął na wpół ludzką postać. Przynajmniej miał coś na kształt głowy, choć bez oczu, dwoje nóg i parę ramion. Prawe wydłużył, formując je na kształt rapiera. „A więc będzie walczył na ludzki sposób” - przemknęło Adamowi przez myśl.
„Musi przestrzegać protokołu” - podsunął Sakriver.

I zwarli się ze sobą, człowiek z demonem, na leśnym pagórku miedzy dębami. Stal uderzyła o stal, zatańczyły w powietrzu ostrza. Żaden jednak dźwięk nie uleciał w powietrze. Cofając się lekko i parując natarcie szlachcic uświadomił sobie, że obydwa demony solidarnie rozplotły swe wici, przechwytując po drodze każdy, najcichszy nawet dźwięk nim uleciał choć o cal od walczących. Więc choć szermowali zawzięcie, aż skry szły z mieczów, choć tańczyli po polanie niczym dwie furie ogniste, to nie trzasnęła nawet gałązka, ani spłoszony ptak nie uleciał w niebo. Niespełna ćwierć mili od nich bowiem trzech smutnych panów z periskopem polowało właśnie na ślad takich jak oni.

Demon mógł być bowiem sobie groźny dla przeciętnego człowieka, ale dla zaprawionych w ezo- i egzorcyzmach żołnierzy Komisji, był tylko kolejnym kwiatkiem w ogrodzie Pana, kwalifikującym się do przycięcia.

Adam uchylił się przed kolejnym pchnięciem i wyczuwszy moment ciął na odlew w wysunięty nadgarstek przeciwnika, rozrąbując go w jednej chwili. Trysnęła fioletowa posoka i dłoń demona wraz z wyrastającym z niej rapierem potoczyła się po ziemi. Stwór wyszczerzył zęby, nie wiedzieć, czy to w demonicznym uśmiechu, czy w niemym ryku wściekłości. Szybko jak myśl cofnął rapier i wiedziony impulsem pchnął prosto w mostek. Szaroniebieska skóra pękła pajęczyną rys, jak pęka cienki lud na stawie, gdy zimową porą rybak rozbija go czekanikiem. Stwór zwinął się w sobie, ostatkiem sił formując w lewej dłoni sztylet. W chwilę później już nie żył, albo po prostu tylko oderwał się od ludzkiego świata, ale nim szczezł, zdążył jeszcze cisnąć nim w kierunku człowieka.

Ostre szarpnięcie, gdy fragment demonicznej materii wbił się w jego ciało tuż pod obojczykiem u nasady ramienia, nie zaskoczył Adama. Nie raz i nie dwa przecież odnosił rany. Ale tego co nastąpiło później, zupełnie się nie spodziewał:

Nagle świat cały zawirował, a kolory i kształty przemieszały się jak w kalejdoskopie. Gorąca fala popłynęła wszystkimi kanałami jego ciała w ułamku sekundy docierając do najdalszego krańca jestestwa. Przez moment wewnątrz jego mózgu Sakriver szarpał się szarpał się niczym schwytana w sieć ośmiornica, próbując walczyć z nieznanym, ale trwało to tylko chwilę.

A potem świat rozpadł się na małe kawałeczki. I nie było już kształtów, dźwięków, ni kolorów. Nawet zapachu, albo dotyku. Tylko luźne, rozsypane kawałki informacji. W ustach czuł smak sło..., chyba z roz... wargi, która zagryzł w bó..., aż ...ona krew wylała mu się na język. Ję...nął, nie wiedząc co robi i niczym lunatyk ruszył w kierunku obozu, gdzie istniały imiona Dragan, Marta i Ramon. Symbole trwające w oderwaniu od wypełniających je kształtów i znaczeń, ale dzięki jakiemuś niepojętemu zrządzeniu losu wiążące się z symbolem ratunku.
Szedł, nie uświadamiając sobie, że idzie.

*   *   *

Siedzieli we czwórkę przy naprędce złożonym ognisku. Dragan mieszał w kociołku jakąś cygańską strawę. Ni to gulasz, ni zupę, z dużą ilością jarzyn. W duchu przeklinał swoje poranne gadulstwo. Ramon, okazało się, nie spał, podsłuchał całkiem sporo z tego, co mówił Adamowi, a teraz usilnie chciał się dowiedzieć czegoś więcej o tajemniczych komputerach. Tak więc Dragan musiał od początku powtórzyć wczorajszy wykład Marty, który tym razem jednakowoż trwał dłużej, bowiem sztukmistrz uważał się za człowieka wykształconego i co chwila przerywał mu w pół zdania, próbując protestować, że zgodnie z kanonami współczesnej wiedzy, maszyny te absolutnie nie mogą działać tak, jak je opisuje płowowłosy przybysz.

Zdecydowanie trzeba tu było anielskiej cierpliwości Marty. ale panajaharczyk nie uwierzyłby kobiecie. Nawet takiej, która miała trzy fakultety: z nauk ezoterycznych, modelowania chemicznego i psychologii porównawczej, o doktoracie z historii martyrologii nie wspominając. Tym razem musiał więc nauczać sam.

-Jeden komputer to nic wielkiego. Ot taki samoliczący abak. My jednak połączyliśmy je ze sobą w wielką sieć zwaną Pajęczyną. To co zostało zapisane na jednym, mogliśmy przesyłać do dowolnego innego komputera przypiętego do Pajęczyny. Obliczenia wykonane przez ciebie mógłbyś Ramonie od razu wysłać do Panajahary i po kilku chwilach byłyby już na miejscu. Tak samo list, czy obraz.
-Niby jak? Przywołując demona? Kreślicie nna komputerach pentagramy? - ironia w głosie sztukmistrza była aż nadto dostrzegalna.
Dragan wzniósł w myślach ręce ku niebu w geście niemej rozpaczy.
-Wiesz, jak przesłać na odległość sygnały za pomocą luster? Na wieży stoi sygnalista, który na przemian odsłania i zakrywa lustro. Na drugiej kolejny, który zna kod odczytuje znaki - templariusze robili tak w Oriencie. Połączyliśmy komputery cienkimi rurkami wyłożonymi od środka małymi lusterkami. światło odbijając się od nich może w ciągu chwil przesłać wiadomość o setki mil.
-To takie proste? Nie żartujcie sobie.
> Sztukmistrz pokiwał głową przyjmując, choć z pewnym niedowierzaniem tłumaczenie przybysza.
-Wpisaliśmy do komputerów tysiące ksiąg, aaa dzięki Pajęczynie każdy miał do nich dostęp. Stworzyliśmy wielką bibliotekę, większą znacznie od tej w Ternetii, czy u was w Panajaharze.
Wreszcie trafił w czuły punkt sztukmistrza. Na dźwięk słów „wielka biblioteka” oczy Ramona niemalże zaświeciły się z pożądania.
-Chciałbym mieć coś takiego na naszym uniwwersytecie.
-Ta sieć sama była jak wielki choć niewidzzialny uniwersytet. Lepszy nawet, bo każdy mógł się uczyć czego chciał i nie było wiedzy zakazanej.
-A to dobre, niewidzialny uniwersytet! - rroześmiała się błazenka.
-Nie śmiej się waćpanna z wiedzy - zmarszcczył brwi Ramon.
-Nie wiem. Przynieś moją torbę z instrumenntami. Szybko! – w głosie dziewczyny zabrzmiała nutka histerii.

Mężczyzna skoczył do wozu. Zniknął na chwilę w mroku pod plandeką, grzebiąc w pośpiechu w zebranym tam dobytku wędrowców. W końcu znalazł to, czego szukał. Dzierżąc w dłoniach niewielkie, malowane, drewniane pudełko wrócił do żony. Marta otworzyła skrzyneczkę, wyciągając z niej kadzidełka, motek zielonej nici oraz okarynę.
-Pewnie jakiś domorosły mag próbował przyzzwać Subskribera. – Dragan zgrzytnął zębami – Niewielka pomyłka w inkantacji i chłopak walczy o życie na krawędzi istnienia.

Marta zapaliła kadzidełka i rozstawiła je naokoło głowy Adama, następnie korzystając z nici zaczęła układać na piersi nieprzytomnego szlachcica dziwaczny wzór przypominający ni to fraktal, ni to mandalę. Sztukmistrz i błazenka przyglądali się tym zabiegom z mieszaniną zdziwienia i zaniepokojenia. Tymczasem Dragan postawił na trawie w zasięgu ręki Marty kubek czystej wody, a dziewczyna sięgnęła po okarynę.
-Zabierz ich stad. Muszę się skupić 𔂿 szepnęła do męża.
Dragan wstał i gestem ręki zagarnął Ramona i Talię.
-Chodźmy stąd, Marta będzie potrzebować sppokoju.

-Wypędzi demona? – spytał sztukmistrrz, gdy oddalili się od obozowiska na tyle, że ich rozmowa nie mogła już zmącić dźwięków okaryny.
-To Suckriver, demon z samych korzeni piekkieł. Nie da się go wypędzić, przynajmniej my tego nie umiemy. Marta spróbuje go tylko ściągnąć na niższy poziom działania, by nie podporządkowywał swoim priorytetom całego jestestwa Adama.
-Dużo wiecie o demonach, jak na przybysza z innego świata...
-Wbrew pozorom nie tak wiele. Po prostu pllan astralny tutaj, działa podobnie do naszej Pajęczyny. – westchnął. Są tam maszyny, coś w rodzaju wielkich komputerów, z którymi tutejsi ludzie mogą się łączyć, tak jak nasze komputery łączyły się z Pajęczyną. Na maszynach działają różne konstrukty. Od bardzo prostych i zazwyczaj przyjaznych duchów, które wyszukują zaklęcia i wiedzę tajemną dla śmiałków zaglądających w głąb planu astralnego, po bardzo potężne i trudne do kontrolowania demony, których celem jest dbanie o sprawne działanie maszyn. Zręczny mag jest w stanie przyzwać do swojego umysłu konstrukt działający w maszynie i tym sposobem korzystać z części mocy maszyny: zapisanej w niej wiedzy lub z energii, które ją wprawiają w ruch. Jeśli jednak przez przypadek ściągnie demona, to biada mu, bo demon robi to, co dobre dla maszyny i nie sposób nagiąć go do swojej woli – można go najwyżej wypędzić lub nauczyć się z nim żyć, jak widocznie musiał nasz biedny Adam.
-Ale skoro tyle wiecie o astralnym planie egzystencji, to w czym problem? Przepędźcie go innym demonem.
„Przepędźcie go innym demonem” – pomyślał Dragan – „O bogowie! Nic prostszego, niż gasić pożar piorunem.” Ale głośno odpowiedział:
-Ależ nie wiemy nic, mój drogi sztukmistrzzu. Maszyny są tak złożone i pradawne, że żaden umysł ludzki nie jest ich w stanie w pełni ogarnąć. To jakbyś, nie przymierzając, próbował zbudować Panajaharę, wiedząc tylko, jak się wypala cegły. Wiecie dlaczego wychodzą wam zaklęcia? Wcale nie dla tego, że sztukmistrz lub mag posiadł jakąś tajemną wiedzę, ale dlatego, że Kreatorzy, którzy stworzyli maszyny, zadbali, by były łatwe w obsłudze!
-Jesteście chyba pierwszym człowiekiem, kttóry uważa sztukę magiczną za coś łatwego! – obruszył się sztukmistrz.
-Jakby wam to wyjaśnić? – Dragan poddrapał się w brodę – Wyobraźcie sobie ogromną bibliotekę, ciągnącą się przez wiele mil z tysiącami pokoi, setkami regałów i rzędami niezliczonych książek na półkach. Żaden człowiek jej nie spenetruje, choćby lata na to strawił. Ale by pomóc poszukującym wiedzy, między regałami kręcą się bibliotekarze – to nasze konstrukty. One chcą ludziom pomóc, pomaganie jest samą istota ich życia jest pomaganie badaczom, by odnaleźli właściwą książkę. Sęk w tym, że my nie potrafimy opisać im czego, chcemy, bo nie znamy ich języka.
-Toż można słownik napisać!
-Ale tylko wtedy, jeśli odpowiednie słowa istnieją w obu językach. Jak wyjaśniłbyś na przykład sztukmistrzu ciemnemu chłopu z Karpatii, albo z Okonii, jak działa zegar z panajharskiej wieży? Powiesz mu, że potrzebny jest wychwyt hakowy Henleina? A on zrozumie? Jak konstrukt, będący przecie niczym więcej niż zbiorem algorytmów ma zrozumieć, czego ten chłop od niego chce?
Panajaharczyk zrozumiał i zasępił się, aż dziewczyna poczuła się w zawodowym obowiązku rozweselić go nieco.
-Do tego trzeba kobiecej chyba kobiecej inntuicji!
-A żebyś waćpanna wiedziała. Tak to się oddbywa. Konstrukt pokazuje człowiekowi kilka pierwszych z brzegu książek i sprawdza, która z nich mu się najbardziej spodoba. Następnym razem, gdy badacz poprosi o nową książkę, artefaktyczny bibliotekarz wybierze inne książki podobne do tej, która spodobała się człowiekowi za pierwszym razem. Z czasem coraz lepiej poznaje jego gusta i potrafi coraz lepiej dobierać księgi do jego gustów, a nawet otwierać na odpowiedniej stronie lub podsuwać słownik, gdy czytelnik nie rozumie jakiegoś terminu. Tak jak u was kobieta metodą prób i błędów uczy się potrzeb mężczyzny, tak on poznaje swojego czytelnika.
-Ale, największe wzięcie będą miały księgii z obrazkami! - wybuchnęła śmiechem Talia.
-Panna sobie żarty stroisz, a to poważna ssprawa. Bo Pajęczyna to nie tylko biblioteka, ale i wielki targ. Pośród usłużnych duchów pomagających ludziom odnajdywać ciekawe książki pełno też konstruktów-handlarzy. Takich co to za wszelką cenę próbują sprzedać nam lepszy lub gorszy towar.
-A wszyscy wiedzą, że nikt nie sprzedaje llepiej, niż zgrabne dziewczę w za krótkiej spódniczce – dokończyła błazenka.
-No nie wiem, czy kupiłbym magiczny pergammin od takiego trzpiotowatego podlotka! – żachnął się panajaharczyk.
-Boś waćpan ponurak i tyle. A ja i tak wieem, że krotochwile sprzedaję lepiej, gdy ma  na sobie suknie z dekoltem! – dziewczyna pokazała mu język.

Dragan patrzył na to z pobłażaniem. Talia najwyraźniej próbowała uwodzić starszego od niej zaledwie o kilka lat sztukmistrza. Ten jednak jeszcze nie przejrzał tej gry. Zorientuje się gdy będzie za późno. Jak zwykle.
-Jest w tym trochę racji, bo konstrukty jaak dobry rzemieślnik zwykły się specjalizować. Każdy wymaga trochę innej formy medytacji, znaczy się skoncentrowania na innej myśli i powtarzania trochę innych czynności, by go przywołać. Żołnierz na przykład może się nauczyć od ducha szermierki, powtarzając w nieskończoność zasłony, cięcia i wypady. Matematyk kreśląc na karcie rzędy cyfr lub figury geometryczne przywoła w końcu księgę, w której ktoś przednim zapisał rozwiązanie, którego szuka. Wróżka rozkładając karty może nauczy się zaprzęgać do pracy szybki konstrukt-doradcę, który podpowie jej jak na los człowiek będą próbowały wpływać duchy Pajęczyny. Trubadur składając rymy przywoła skierkę,
co nauczy język gładki,
wyśpiewać to, co w duszy chowa,
objaśni, jako grać na lutni
i co doceni białogłowa   X
Sztukmistrzowi natomiast pokaże jakieś skrypty, w przystępny sposób wyjaśniające, jak zarządzać Pajęczyną, jak z gotowych algorytmów składać konstrukty, jak je przywoływać i jak sterować maszynami astralnymi. A że to sprawy złożone wielce, to nawet Kreatorzy, ci co sieć stworzyli, nie ogarniają ich do końca. I tak otrzymujemy ten chaos, który zwiecie magią. Jeśli czarownik spróbuje zapędzić dżinna, który ma przesyłać myśli między ludźmi do leczenia chorób, to wychodzą rzeczy śmieszne, albo i wręcz straszne.
-Bajdurzycie Draganie. Magia to poważna dzziedzina wiedzy, oparta na naukowych podstawach. Gdyby rzeczywiście była dziełem przypadku, jak nie przymierzając wędrówka ślepego we mgle, to przecie żaden czar by sprawnie nie działał. A przecie używamy ich z powodzeniem od pokoleń!
-I macie rację i nie Ramonie. Pamiętajcie,, że maszyneria astralna stworzona z została dla zwykłych ludzi, takich co to im się nie chce ani uczyć, ani spamiętywać działania wszystkich konstruktów. Dlatego zazwyczaj wystarczy po prostu przywołać właściwego ducha i powiedzieć mu: zrób no to i to, a on wykona nasze polecenie. Znakomita większość z nich ma wbudowane specjalne ograniczenia, żeby niczego nie uszkodzić, ani nikomu nie zrobić krzywdy. Oczywiście nawet łyżeczką można sobie oko wydłubać. Skuteczność magii to nie wasza zasługa sztukmistrzu. Po prostu została dobrze skonstruowana.

Ramon chciał coś odpowiedzieć i już otwierał usta, gdy nagle wprost spod stóp smyrgnął mu spłoszony króliczek albinos. Pomknął niczym strzała i nim panajaharczyk zdążył ochłonąć, zniknął w paprociach po przeciwnej stronie ścieżki.

-A co się stało Adamowi? - spytała błazenkka wykorzystując chwilową przerwę w dyspucie mężczyzn.
Cieśla pogładził się po brodzie.
-W poprzez Pajęczynę można też przesyłać ssobie listy. Jeden duch zapisuje to co czujesz czytając książkę lub spacerując po lesie i przesyła list przez Pajęczynę do drugiego ducha-konstruktu, który odczyta go innemu człowiekowi, uczucie po uczuciu, myśl po myśli. W ten sposób mędrcy mogą ze sobą dyskutować, a przekupki plotkować. Jeśli wiesz jak, możesz też polecić demonowi, by rozesłał listy od razu do kilku osób. My nazywaliśmy to kółkami dyskusyjnymi i jeśli autor chciał, wszyscy mogli przysłuchiwać się wymianie myśli. Wracając jednak do Adama, nasz żołnierz jakimś cudem ściągnął sobie do głowy demona, którego służbą jest rozsyłanie takich listów. I to najpaskudniejszego z możliwych, bo zbierającego idee wszystkich nawiedzonych szaleńców, cały szlam ludzkich myśli i odczytującego mu je w głowie. To tak jakbyś panna, nie przymierzając, piła bez przerwy wodę z miejskiego rynsztoka. Nie wiem, jak on mógł przy tym wszystkim pozostać przy zdrowych zmysłach. Prawdę rzekłszy trzymał się tak dobrze, że myśleliśmy z Martą iż ma w głowie jakiś przyjazny konstrukt, na przykład ducha opiekuńczego.

W oddali ucichły dźwięki okaryny.
-Marta zakończyła rytuał, pora wracać.
>

*   *   *

Starski mógł chodzić, choć po przejściach poprzedniego dnia przybyło mu na skroniach parę siwych włosów.

Wysłuchawszy jego historii doszli do wniosku, że patrole Komisji Odchyleń polowały zapewne właśnie na tego demona, na którego przypadkiem nadział się (dosłownie i w przenośni) Starski. Problem jednak w tym, że komisarze nie wiedzieli, że ich towarzysz odesłał demona tam gdzie jego miejsce. Co oznaczało, że by dostać się do Ygres, będą musieli jakoś prześliznąć się przez linię posterunków.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Szczególnie z wozem i Adamem, który choć na nogach, nadal był w kiepskim stanie i nie nadawał się do leśnych podchodów. Legalny zaś wjazd do miasta nie wchodził w grę, trudno było bowiem liczyć, że komisarze przeoczą lub potraktują ulgowo grupę podróżnych, w której na pięć osób trzy to: sztukmistrz, opętany i wieszczka. Tymczasem statek odpływał za dwa dni.

W końcu jednak udało im się przed nocą przy pomocy dość paskudnego fortelu przemknąć jakoś przez kordon. Cytując słowa Ramona, który wiele lat później opisywał te wydarzenia: „Spośród wielu rzeczy, które zdarzyło mi się popełnić w życiu, była to jedna z tych, z których na pewno nie jestem dumny.”

Mimo wszystko nawet po tamtej stronie nie mogli czuć się bezpieczni. W końcu Ygres, choć duże jak na wioskę rybacką, nie liczyło jednak nawet tysiąca dusz, a wiec osadę tworzyły ledwie dwie setki domów rozłożone nierówno wzdłuż trzech żwirowanych dróżek, niezdarnie udających ulice. Gdyby któryś z patroli zdecydował się zajrzeć do miasta, komisarze wytropiliby ich, nim jeszcze miejscowe psy przestałyby ujadać na widok ich czarnych, purpurowymi rzędami zdobnych koni.

Na szczęście Dragan miał w Ygres paru przyjaciół, którzy Marcie zawdzięczali zdrowie a czasem nawet życie swoich żon lub dzieci. Oczywiście tak jak wszędzie, tak i w Ygres znalazłoby się palu takich, co bez wahania sprzedaliby ich dwoje za parę groszy łapaczom Komisji, więc dla bezpieczeństwa wjechali do osady dopiero po zmroku. Wóz schowali w szopie u Jakuba Adrinosse, krzepkiego, ogorzałego szypra mającego opinię jednego z najlepszych rybaków na południowym wybrzeżu. Po części pewnie dzięki usprawnieniom, które Dragan pomógł mu swego czasu wprowadzić na jego łajbie. Teraz jednak, gdy na stare lata zajął się wyrobem sieci był już prawdę powiedziawszy rybakiem tylko w połowie.

Dragan i Marta wraz z półprzytomnym żołnierzem przyczaili się na strychu w starej chacie Jakuba. Ramon i Talia natomiast udali się pod „Sardynkę”, gdzie panajaharczyk umówił się ze swoim kapitanem. Sztukmistrz początkowo chciał iść sam, ale dziewczyna uparła się mu towarzyszyć, a poza tym Starski uświadomił mu, że ludzie jednak mniejszą uwagę zwracać będą na dwoje podróżnych niż na samotnego mężczyznę.
-Zacznij się skradać nocą pod ścianami, too niechybnie cię psami poszczują, a może i bełt z kuszy zarobisz - powiedział unosząc się na łokciu z posłania, do którego zagonili go Dragan i Marta.

Ramon zatrzymał się przy ścianie budynku i ostrożnie wyjrzał zza rogu na Rybną. Stąd było już tylko sto kroków do tawerny.
-Czego wypatrujesz? - spytała błazenka teaatralnym szeptem, wychylając się nad jego ramieniem, by też wyjrzeć na ulicę.
-Waćpanna sobie żartów nie strój! - syknąłł - Nie mam zamiaru skończyć w lochach Komisji.
-Jeśli chodzi o skradanie, to dużo się nauuczyłeś od tamtego ranka, gdy zdybałeś mnie w potoku. - zachichotała - Dziś już nie musiałabym udawać, że nic nie słyszę. Ale i tak w przynajmniej trzech chałupach po drodze nas zauważyli.

Ramonowi mimowolnie stanął  tym momencie przed oczami obraz błazenki w całej jej młodym powabie korzystającej bez skrępowania z czerpanej wiaderkiem szklistej wody leśnego strumyka. Poczerwieniał w mroku.
-A skąd ty waćpanna niby to wiesz?
-Jakbyś patrzał po oknach chałup, a nie krręcił głową, jak ten żuraw, to też byś zauważył.
-Jakbyś waćpanna nie rozglądała się po oknnach, tylko patrzyła, co ja robię, to byś zauważyła, że właśnie przerwałaś mi składanie iluzji. - burknął.
-Przepraszam. - powiedziała Talia pokornieejąc nagle i odsuwając się od Ramona, aż sztukmistrzowi mimo woli zrobiło się przykro, że potraktował ją tak obcesowo.
„Jeszcze tego brakowało mości Ramonie, żebyś sobie teraz  do głowy ściągnął konstrukt miłości.” - przeleciała mu przez głowę idiotyczna myśl. „Do cholery, przecież nie wierzę w te banialuki Dragana o komputerach, maszynach astralnych i algorytmach przywoływanych siłą woli. Nie przedłożę słów cieśli, choćby nawet upierał się, że jest nie z tego świata, nad stulecia naukowej wiedzy i metodologii!”
Zagryzł zęby i złożył sztuczkę, tak jak go jego stary mistrz z Panajahary uczył. Odczekał chwilę, by czar zdążył otulić ich oboje i chwyciwszy Talię za rękaw powiedział:
-Idziemy waćpanna, przez moment nikt twej ślicznej buzi nie zobaczy”.

„Sardynkę” zastał zatłoczoną, tak jak ją zapamiętał. Ygres było tylko osadą rybacką. Niemniej oprócz miejscowych szyprów, pod jej niski dach zawijali też marynarze z łajb, których kapitanowie uważali, że bardziej się opłaci szybko upłynnić niewielki ładunek tutaj i zadowolić się skromniejszym, ale szybkim zyskiem, niż wlec dalej się na południe, do głównych portów Królestwa.

Szczęściem ich kontakt również był na miejscu. Nie sam kapitan co prawda, ale Siny John, jego prawa ręka i mistrz w załatwianiu takich spraw. Siedział przy piecu nad talerzem wędzonej kiełbasy i kuflem piwa, w którym właśnie moczył pokaźne, rude wąsy.
-Dobra chociaż ta kiełbasa? - przysiadającc się wraz z Talią do stołu krępego bosmana.
-Ujdzie, chleb lepszy. Widzę, że zgrabną pptaszynkę sobie przygruchaliście. - skinął głową w kierunku Talii, która właśnie usiadła zgrabnie po prawej ręce sztukmistrza.
-Nawet dwie i cieślę.
-To będzie drożej kosztować.
-Zapłacę za piątkę.
-Sporo drożej. Cieślę wziąłbym za darmo, bbo zawsze się na łajbie przyda. Ale kobieta na pokładzie to pech, a dwie to katastrofa.
-Czyżby kapitan zrobił się nagle przesądnyy? - zakpił Ramon w nadziei, że może uda mu się zbić cenę.
-Nie bardziej niż dawniej, ale na statku jjest pięćdziesięciu wygłodniałych chłopa. Nie chcę, żeby majtek z bocianiego zamiast na morze, gapił się na forkasztel, gdy taka się załatwia. Potrzebna będzie druga kajuta.
-Ile? - spytał zrezygnowany sztukmistrz. -Nie będę z dobrego klienta (mówiąc to miaał na myśli Lożę a jakże) zdzierał. Czwórka.
co oznaczało cztery razy tyle złota, na ile się pierwotnie umawiali. Ale Ramon nie miał wyboru.
-Zgoda.
-W takim razie o północy poślemy łódź. Pammiętaj o latarni.
-Pamiętam.
-Możecie dojeść kiełbasę - John wstał ocieerając wąsy - Na mnie pora.

*   *   *

Herman Tebenez obudził się nagle w środku nocy. Początkowo nie wiedział, co wyrwało go ze snu. Instynkt doświadczonego marynarza mówił mu, że coś jest nie tak. Pod pokładem było ciemno, nadal stali na kotwicy. Już chyba drugi, czy trzeci dzień cumowali w cieniu niewielkiej wysepki. W pobliżu musiał być jakiś port czy osada piratów, po przez te dni okrętowa szalupa wielokrotnie kursowała między stałym lądem a kadłubem Kormorana. Tym razem również spuszczono łódź na wodę, ale coś było inaczej. Kapitan wsłuchiwał się przez chwile w miarowy plusk wioseł oddalającej się łodzi. Tak, o wodę uderzały tylko dwie pary wioseł, a szalupa była przecież dziesięcioosobowa. Za mała obsada, by szybko przewieźć na pokład jakiś ładunek, a to oznaczało, że Kormoran podejmie z brzegu pasażerów. A skoro musi to robić w nocy...

Przysunął się do śpiącego obok towarzysza. Powoli i ostrożnie, bacząc, by nie zadzwoniły pętające mu ręce i nogi kajdany, potrząsnął ciałem. Na szczęście komisarz zdążył się już oswoić z ich nowym, dość parszywym położeniem i nagle wyrwany ze snu nie odezwał się, ani nawet nie poruszył gwałtownie, tylko skinął głową na znak, że już nie śpi.
-Słuchaj Rames, - w normalnych okolicznoścciach nie byliby ze sobą na ty, ale zważywszy na wspólną niedolę milcząco uznali, że dalsze tytułowanie się nawzajem „kapitanem” i „komisarzem” zakrawałoby w tej sytuacji na śmieszność. - jesteśmy przy naszym brzegu!
-Skąd wiesz?
-W sekrecie podbierają pasażerów. Potrafiłłbyś nawiązać kontakt ze swoimi?
-Daleko do lądu?
-Dwie, trzy mile.
-Ciężko będzie.
-Spróbuj.
-Spróbuję, ale teraz udawaj, że śpisz.
> Tebenez odsunął się od komisarza, który ostrożnie uniósłszy dłonie, tak by ogniwa łańcucha ułożyły się bezpiecznie na jego piersi, zaczął powolnymi ruchami składać zaklęcie.

Dragan zaniósł już do łodzi Martę i teraz z pewnym rozbawieniem patrzył, jak mający znacznie mniej doświadczenia w poruszaniu się w płytkiej, mętnej wodzie panajaharczyk próbuje powtórzyć ten sam gest z Talią oplatającą mu szyję ramionami. Nagle opierający się na jego ramieniu Starski jęknął cicho. Wieczorem znów mu się pogorszyło, ale teraz nie było już odwrotu.
-Źle się czujesz?
-Nieee, - szlachcic pokręcił głową - poo pproostu  cooś znoowu jeest niee taak.
Demon w głowie Adama nie ułożył się jeszcze należycie i stąd dziwny sposób mówienia. Starski słyszał głosy ludzi jakby rozciągnięte w czasie, więc starał się odruchowo spowalniać swoją mowę w obawie, żeby jego słowa nie umknęły słuchaczom. Za parę godzin mu przejdzie, ale na razie nie sposób było tego wyregulować.
-Co?
-Nieebeezpieeczeeństwoo, nieeokreeśloonee,, maagiaa.
„Proste słowa dla powolnych umysłów” - pomyślał Dragan, ale w tym momencie usłyszał tętent kopyt. Wielu koni.
-Doo łoodzi! - jęknał Adam. I pokuśtykał pprzez łagodne fale przyboju.
-Ze wszystkich sił! - syknął John, gdy dwaaj ostatni pasażerowie znaleźli się na pokładzie szalupy.
I łódź ruszyła z miejsca, rozpływając się w mroku morza i nocy ku rozpaczy pędzących plażą jeźdźców.

*   *   *

Adam, Ramon i Dragan stali przy burcie Kormorana opierając się o drewniany reling na przednim kasztelu i podziwiając spokojny lazur morza. Panie w tym czasie, korzystając z własnej kajuty i wypożyczonej przez kapitana balii urządziły sobie kąpiel przy zasłoniętych kocami oknach.

Wiał lekki wiatr szarpiąc długie włosy Adama i brodę Dragana, a sztukmistrza zmuszając do zdjęcia ulubionego kapelusza z piórem, by nagły podmuch nie strącił go do wody. Płynęli na południowy wschód ku Akwamarynowemu Wybrzeżu i Wielkiej Pustyni.

Adam dotknął swego ramienia w miejscu, gdzie, jak pamiętał, ugodził go demoniczny sztylet.
-Powinienem mieć chyba bliznę? - ni to stwwierdził, ni spytał Dragana. cieśla wzruszył ramionami.
-Marta zna się na leczeniu.
-Nie zbywajcie mnie! - uniósł się szlachciic podjudzony lekko przez wciąż jeszcze liżącego rany Sakrivera.
-Dobrze, spróbuję wyjaśnić to najprościej,, jak potrafię - westchnął - Widzisz, ciało ludzkie jest trochę jak wielki dom, składa się z tysięcy i tysięcy cegieł tak małych, że niedostrzegalnych ludzkim okiem. A te z kolei jeszcze z mniejszych. I tak jak możesz naprawić dom, stawiając naokoło niego rusztowanie i wyjmując wszystkie zużyte cegły, by zastąpić je nowymi, tak możesz naprawiać ciało człowieka. W nieskończoność.
-Przecież nie wymienię serca, ani wątroby,, ani mózgu, bracie - Ramon miał okazję parokorotnie asystować przy sekcji zwłok (choć za każdym razem ciężko to odchorowywał), więc uważał, że ma prawo do wtrącenia sceptycznej uwagi.
-Ale możesz wymieniać pojedyncze cegiełki,, z których są zbudowane. Zwłaszcza jeśli ustawisz rusztowanie na planie astralnym, który dokładnie przenika się z naszym światem, dzięki czemu będziesz miał dostęp do każdej cegiełki ludzkiego ciała, tak jak cyrulik szyjący ranę ma dostęp do skóry okrywającej je z wierzchu. Oczywiście rusztowanie musi być tak dokładnym odbiciem człowieka, że jest niemal jego astralnym sobowtórem.

Ramon nie wyglądał na przekonanego, Sakriver owszem, Adam natomiast traktował przemowę Dragana jako miły dodatek do szumu morza, kojący nerwy i trzymający demona na wodzy utkanej z jego własnej, piekielnej ciekawości. Był żołnierzem, więc nie planował żyć wiecznie. W końcu są rzeczy gorsze niż śmierć.
-Zresztą nie trzeba tam od razu budować caałego rusztowania. Przy prostszych uszkodzeniach można sięgnąć do idealnego ciała ludzkiego, którego kopie są w Pajęczynie i stamtąd pobrać odpowiedni plan naprawy. Wystarczy odrobina dobrze ukierunkowanej medytacji. Więcej, w naszym świecie wymyśliliśmy zbudowane z najmniejszych cząstek materii...
-Atomów? - wtrącił Adam mimochodem.
-Tak, atomów. Nigdy nie pamiętam, jakie słłowa już znacie, a jakich jeszcze nie. - wyjaśnił przepraszająco cieśla. - Które potrafią naprawiać te cegiełki, jak mularze dom. Kreatorzy, co stworzyli Pajęczynę umieścili w rusztowaniach konstrukty, które potrafią kierować takimi maszynami, polecając im, co należy naprawić w człowieku. Są w stanie zagoić większość ran i wyleczyć większość chorób. Marta po prostu nauczyła się im rozkazywać. Ma siódmy stopień wtajemniczenia w szamaniźmie.
-Jeśli to takie proste, że nawet kobieta ppotrafi się tego nauczyć… - zaczął niepolitycznie Ramon.
-Nic nie jest proste. - przerwał Dragan - Taka biała gorączka, którą leczycie wywarem z pijawek, to tak na prawdę dwie różne choroby! Aby ją wyleczyć, trzeba najpierw wezwać odpowiedniego ducha, co zbada chorego i powie, którą z chorób trzeba tym razem leczyć. Potem wezwać inny konstrukt, który pokieruje małymi maszynami i wreszcie trzeci, co wspomoże je medykamentami, których nazwy też trzeba znać. Na koniec wreszcie trzeba wezwać ducha, który posprząta po leczeniu. To, że tutejsi uzdrowiciele i medikusi kogoś leczą, to prawie cud! Ot coś wam się czasem udaje metodą prób i błędów. Nawet my z Marta nie wszystko pojmujemy, mimo iż od trzystu ponad lat próbujemy zrozumieć, jak to działa. Najsmutniejsze jest to, że nie potrafimy was niczego nauczyć. Tak mało wiecie, wasza medycyna jest dopiero w powijakach. Trzeba by było was najpierw nauczyć słownika, a po drodze pewnie zostalibyśmy oskarżeni o czary i spaleni na stosie z błogosławieństwem Komisji. Więc tak się bawimy w znachorstwo.

Dragan przerwał, jakby poczuwszy, że zapędził się trochę za daleko. Przez chwilę stali w milczeniu, śledząc ciemne kształty podążających za statkiem delfinów.
-Jednego nie rozumiem - odezwał się w pewnnym momencie Ramon - Wytłumaczcie mi Draganie, czemuż to Kreatorzy mieli by budować taką sieć, oplatającą nas na planie astralnym?
Sztukmistrz w dalszym ciągu nastawiony był sceptycznie do samej Pajęczyny i idei, że to co znał dotąd jako Zewnętrzne Otchłanie oraz świat astralny to nic więcej jak skomplikowana konstrukcja zbudowana przez tajemniczy lud Kreatorów, dysponujący po prostu większą wiedzą. Nijak się to miało do jego uporządkowanej wizji świata opartego na magii z ujętymi w sztywne, przewidywalne i zaklęciach opartych na sprawdzonych matematycznych regułach.
-Przecież to wszystko: Pajęczyna, konstrukkty, większe i mniejsze maszyny musi kosztować krocie!
-A i owszem, kosztuje, ale w naszych czasaach mały domek pod miastem kosztował niż wasza Wielka Akademia w Panajaharze, wraz z bursą biblioteką i wszystkimi magicznymi utensyliami. Kreatorzy po prostu mają wiele, bardzo wiele pieniędzy. Zresztą tak naprawdę problem tylko w projekcie. Na ile udało się nam ustalić, Pajęczyna buduje i odnawia się sama, jak nie przymierzając las. Korzysta też z jakiegoś taniego, nieznanego nam źródła mocy. Zresztą sami go używacie, gdy doładowujecie swoje magiczne artefakty. Całość kosztuje znacznie mniej niż się na pozór wydaje.

Tym razem sen słów Dragana dotarł do sztukmistrza nadspodziewanie szybko.
-Jeśli mają takie możliwości i wszystko koosztuje ich grosze, to czemu nie ustawili tych „konstruktów”, żeby...
-Leczyły ludzi za darmo? Pomagały wam w roozwoju? - Dragan wpadł w panajarczykowi w słowo, w pewnym sensie byli do siebie podobni - To nie organizacja charytatywna jak wasza Gildia Sztukmistrzów. Włożyli pieniądze, by zbudować Pajęczynę i musi im się zwrócić. Gdybyście dowiedzieli się, że wszystko możecie mieć prawie za darmo, a konstrukty leczące ludzi są pewnie w świecie Kreatorów tak tanie i łatwodostępne, jak orzechy latem, to kto by tutaj pracował?
-!!!
-Spójrz na to z drugiej Ramon - chrapliwy głos Starskiego niemalże wprawił w rezonans struny want - Jeśli prowadzisz ludzi do określonego celu, to nie ma siły, musisz wymagać od nich pewnych poświęceń. Popatrz na naszego kapitana - wskazał ręką pierwszego po Bogu, pewnie dzierżącego koło steru na rufie Kormorana - To najdzielniejszy żeglarz i najbardziej doświadczony kapitan na południe od Hyberu. Jak sądzisz, czy daleko by jednak dopłynął, gdyby musiał każdy swój rozkaz i każdą komendę za każdym razem objaśniać ze szczegółami każdemu ze swych ludzi? Tłumaczyć skąd zna prądy, jak nawigować pod gwiazdami, czemu muszą zrefować żagle? Nie, oni w niego wierzą, ufają jego słowu i wykonują rozkazy w mgnieniu oka, nie pytając jak to działa. Nie sądzę, żeby z Kreatorami było inaczej. „Bajdurzysz! Na tym świecie już tak jest, że każdy ma tylko tyle, ile sobie wywalczy i prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż silniejszy da słabszemu nic za darmo!” - zaskrzeczał mu w głowie Sakriver głosem nawiedzonego Mericksona. Starski jednak tylko zacisnął mocniej zęby i nie rzekł nic.

O’Kean spoglądał w niebo sponad dzierżonego w dłoniach koła sterowego. Północny wiatr przesuwał po niebie drobne obłoczki. Słony podmuch rozwiewał jego długie, jasne włosy i szarpał czerwoną, baldigarijską koszulę. Nie miał jeszcze trzydziestki, a już cieszył się sławą największego pirata tego stulecia. W znacznej mierze dzięki wielkiej wiedzy na temat morza i jego kaprysów, którą kawałek po kawałku zbierał od maleńkości. Nabyta w ten sposób intuicja wraz z nauką chłoniętą ze zrabowanych ksiąg i map, zdobyła mu szacunek załogi, którą już nie raz i nie dwa wyciągał z najgorszych opresji.
-Ponuryś, John. - rzucił do stojącego obokk bosmana i przyjaciela zarazem.
-Kobiety na pokładzie Shand. To mi się niee podoba.
-Zdybałbyś sobie pannę Siny w jakimś porciie i nie zazdrościł innym - O’Kean zaniósł się szczerym śmiechem, obracając jednocześnie lekko kołem sterowym.
-Po co mi kobieta na stałe? Dla marynarza to jak kotwica. Morze, to kocham i rozumiem.
-Ej, bracie, bracie, zatęsknisz jeszcze zaa dobrą kotwicą, gdy będziemy musieli przeczekać burzę w jakiejś zatoce.

John spojrzał na niebo i wciągnął wiatr nosem.
-Burza? Chyba nie teraz? - spytał.
-A i owszem. Czeka nas sztorm jak sto diabbłów. Zimny wiatr z północy zderzy się z goracym oddechem pustyni i szarpnie nami jak jeszcze nigdy. Nie wiem, czy Kormoran to przetrzyma. Powiedz ludziom, żeby zrefowali żagle poza kliwrem i dolnym grotem i przywiązali wszystko co się tylko da na pokładzie. Schnickel niech sprzątnie w kajutach i pod pokładem. Raz w życiu widziałem to diabelstwo i nie sądziłem, że będzie mi jeszcze pisane przeżyć to ponownie.
-Może to oni przynoszą nam pecha? - John sskinął głową na pasażerów.
-Co masz na myśli?
-Nie wiem, są jacyś dziwni.
-Jeśli to prawda, sam pierwszy wyrzucę ichh za burtę, możesz mi wierzyć, a teraz rusz się, nie mamy wiele czasu.

*   *   *

Sztukmistrz za zgodą kapitana uwiązał się do tylnego masztu. Czarodziej, nawet podrzędny, mógł się przydać na pokładzie podczas sztormu. Nigdy nic nie wiadomo. A teraz przywiązywał jeszcze błazenkę, która za nic nie dała sobie wyperswadować, że lepiej jej będzie pod pokładem.
-Waćpanna, sztorm to nie przelewki. - powiiedział zawiązując jej linę w talii.
Dziewczyna westchnęła. Chciała powiedzieć, że boi się sama bez niego, ale pomyślałaby, że to zbyt głupia odpowiedź, więc tylko mruknęła, że chce na własne oczy zobaczyć prawdziwą burzę - co wcale nie zabrzmiało mądrzej. Ramon skinął głową i jeszcze raz sprawdził liny. Czuła jak poprawia węzły i nerwowo sprawdza kieszenie w poszukiwaniu akcesoriów, które mogą mu być potrzebne do rzucania czarów. Dziwne, ale w jakiś sposób ją to uspakajało. W powietrzu jednak coraz wyraźniej czuć było niepokojący, elektryczny zapach nadchodzącego sztormu, więc by uciszyć niespokojne serce spróbowała przywołać w myślach, to co dziś opowiedziała jej Marta, gdy obie suszyły się po kąpieli w kajucie.
-Chciałabyś nauczyć się magii?
-Odrobinkę, wiesz, żeby się trochę upiększzyć, czasem uwieść jakiegoś mężczyznę...
-Jakiegoś konkretnego?
-Nie, tak ogólnie - skłamała błazenka, a MMarta uśmiechnęła się delikatnie.
-Dobrze, to najpierw powiem ci, jak powstaają czary. żebyś wiedziała jak się wycofać, gdy coś pójdzie nie tak.
I zaczęła tłumaczyć:
-Magia do której sięgają sztukmistrze, zappisana jest w świecie astralnym w czymś jak księgach. Tyle, że księgi te zapisane są nie tylko słowami, ale również symbolami, uczuciami i tak dalej. Tak jakby na raz wiele mediów przekazywało duchom swoje myśli, ale każde na trochę inny sposób. Otwierając księgę przywołujesz jej ducha - strażnika, który przekazuje to, co jest w niej zapisane wprost do twojego umysłu. Nie musisz nic robić, żeby czytać, wystarczy, że skoncentrujesz się na tym czego pragniesz i czego chcesz się dowiedzieć. Księgi są jednak połączone ze sobą nawzajem. Co chwila na ich stronach pojawiają się połączenia do innych stron, często będących częścią zupełnie innej księgi. Każde połączenie jest jak rozstaje dróg i trzeba wiedzieć, czy chcesz iść dalej, czy zostać tam gdzie jesteś. Na szczęcie zazwyczaj pilnowane jest przez jakiegoś przyjacielskiego ducha, który doradzi ci co wybrać. Lub czasem gdy dostęp drogi jest zastrzeżony, przez ducha-strażnika, który daje ci do rozwiązania jakiś test, czy zagadkę, by wystawić cię na próbę i sprawdzić, czy możesz bezpiecznie czytać dalej. Duch księgi, twój przewodnik astralny, opiekujący się tobą podczas lektury może ci podpowiedzieć, co zrobić, gdy czujesz się zagubiony. Ale decyzję, co zrobić musisz podjąć sama.

  Na chwilę przerwała, by przejrzeć się w pożyczonym przez kapitana metalowym lustrze i ciągnęła dalej:
-Dwie są rady, jak wypierać właściwą drogęę. Pierwszy, bardziej naturalny wyćwiczyły w sobie kobiety. Zdajesz się po prostu na intuicję, odsuwasz wątpliwości i dajesz się swobodnie wieść swojemu duchowi astralnemu. Kiedy odczuwasz uczucia szczęścia i zadowolenia, to znak, że idziesz w dobrym kierunku, kiedy czujesz się źle i nie na miejscu, to wskazówka, że podążasz w złym kierunku. Nie musisz wtedy wiedzieć, jak to wszystko działa, wystarczy, że zaufasz duchom i Kreatorom. Drugi, bardziej toporny, wymyślili mężczyźni. Oni używają do odnajdywania drogi odpowiednich słów i gestów. Sięgasz w ten sposób do głębszej, bardziej podstawowej warstwy świata astralnego, co czasem pozwala ci osiągnąć rzeczy, które niemożliwe byłyby na ścieżce żeńskiej, ale też zajmuje znacznie więcej czasu niż ufne podążanie za radami przewodnika, co niczym czarodziej prowadzi cię za rękę od razu do celu.
-To znaczy, że mogę rzucać czary bez zaklęęć?
-Możesz używać magii bez zaklęć. To nie wccale nie to samo. - Marta wyszczerzyła ząbki w uroczym uśmiechu - Wysusz choć trochę głowę ręcznikiem. - dodała i wróciła do czarów - Zdając się na przewodnika astralnego, zdajesz się też na jego ocenę, co jest dla ciebie dobre, a co złe. A one straszą czasem trochę na wyrost lub przeciwnie, zachęcają do rzeczy, które nie muszą koniecznie ci się spodobać. A uczucie przyjemności, którym cię przy okazji częstują potrafi uzależniać jak wino.
-Więc?
-Więc dobrze jest czasem korzystać i z męsskiej ścieżki. Spróbować zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi i wybierać drogę z pomocą słów i gestów. Oczywiście, jeśli dokładnie wiesz, co chcesz osiągnąć. Wiesz, najlepiej po prostu pokażę ci, jak powstaje prosty czar, chcesz?
-Umieram z ciekawości.
-Najpierw mag wyszukuje księgę, której pottrzebuje. Przywołuje gestem, albo słowem swego ulubionego ducha-bibliotekarza, jak Ramon zaczynał lubił takiego jednego, który wizualizował się jako staruszek z brodą i w wielkich goglach na czerwonym nosie. Potem podaje mu kilka słów, które, jak uważa, powinny się pojawić w szukanej przez niego księdze. Wreszcie wykonuje gest oznaczający „szukaj” i bibliotekarz rusza na łowy.
-I dostaje właściwą księgę.
-Zazwyczaj kilka lub nawet tysiące ksiąg. Dlatego teraz mag medytując przez chwilę radzi się swego osobistego przewodnika astralnego, zaklętego w różdżce lub medalionie, a ten szybko streszcza mu każdą z ksiąg. Gdy już domyśla się, której potrzebuje, gestem „otwórz” wybiera właściwą, szukając w niej konstruktu-ducha, którego chce przywołać. Gdy już go znajdzie, kolejnymi słowami zmusza ducha do przedstawienia swoich możliwości i odpowiednim gestem lub frazą poleca mu, by zrobił to, czego od niego żąda.
-Lekko to skomplikowane.
-Właśnie i zazwyczaj więcej w tym gwizdaniia, bełkotania i machania rękami niż efektu. - roześmiała się Marta obracając się dla ilustracji trzy razy na pięcie, spluwając przez lewe ramię i pstrykając szybko palcami.

Przed oczyma błazenki pojawił się maleńki świetlny zajączek, który zamigotał i po chwili rozerwał się w tęczowej eksplozji.
-Co to było?
-Nie mamy zielonego pojęcia. Ja myślę, że to duszek stworzony przez kogoś dla zabawy, a Dragan uważa, że to zombie - taki konstrukt, którego ktoś kiedyś stworzył, a potem zapomniał i teraz żyje w Astralu nie robiąc nic sensownego.
-Śmieszne.
-Ja tam wolałabym jednak pomedytować i zdaać się na mojego przewodnika. Przynajmniej wiem, że dostanę mniej więcej to, czego chciałam. A taki mag wystarczy, że pomyli dwa słowa i od razu przywołuje coś głupiego lub strasznego. Dragan się na przykład kiedyś pomylił i zamiast trafić do gwiazdy Mag Aster, w której zapisana jest nieprzebrana wiedza tajemna...
-Gwiazdy?
-Księgi zapisane są w gwiazdach czyli po hhelleńsku asterach. To takie jakby węzły sieci astralnej, spajające ją w jedną całość. Mniejsza z tym! - klasnęła w dłonie - Zamiast tego trafił do gwiazdy Meg Astor, w której jak się okazało pełno było receptur różnorakich pachnideł, pomadek i wonności! Widzisz, nawet mężczyźni czasem się do czegoś przydają.

I nie tylko ściągnęła dla błazenki z Tamtej Strony czarowny cień do powiek, ale także nauczyła ją pewnego zaklęcia...
-Tylko pamiętaj, by rzucić to na niego, gddy będzie miał myśli zaprzątnięte czymś innym - przypomniała.
-Czemu magowie chodzą dłuższą drogą? - spyytała na koniec Talia.
-Bo szukają nowej wiedzy. Poruszają się naa ślepo i wypatrują ścieżek we mgle. Często wybierają słowa na chybił trafił i pozwalają swobodnie się nieść prądom skojarzeń, patrząc co z tego wyniknie. Zazwyczaj nic, ale czasem im się udaje. Na przykład biorą na warsztat słowo „kruk”, podrzucają swojemu przewodnikowi, a ten podsuwa im w myślach różne skojarzenia: „kruk krukowi oka nie wykole”, „biały kruk”, „kruczki prawne”, albo niczym kabaliści bawią się skojarzeniami. Kruk na ten przykład po łacinie to „corvus”, co brzmi prawie tak samo jak słowo „curva”, czyli krzywa i tak od posępnego ptaka niespodzianie przechodzą do matematyki.
-To jakieś chore. - błazenka pokręciła głoową.
-A tak, ale księgi są zapisem ludzkich myśśli, a one czasem biegną dziwnymi torami. Ot chociażby uczony użyje w swojej księdze popularnego przysłowia i tak niespodzianie mag podążając za dziecinną rymowanką trafia do skarbnicy wiedzy. Dragan myśli też, że czasem Kreatorzy podsuwają nam jakieś słowa, żeby zgadzały się z ich uczonymi terminami i otwierały nam dostęp do nowych ksiąg, które zebrali w Pajęczynie. Ale po prawdzie - westchnęła - to więcej w tym kabalistycznego szaleństwa niż metody. Większość zaszyfrowanych rzekomo w znakach tajemnic to bzdury, które magowie sami wymyślili źle odczytawszy księgi. Wobec wiedzy tam zebranej nawet ja i mój mąż, choć pochodzimy ze świata o kilka stuleci starszego niż wasz, jesteśmy jak dzieci. Pamiętaj, żeby naprawdę dowiedzieć się czegoś użytecznego potrzebna jest rzetelna wiedza z alchemii, medycyny, astronomii. Tylko tak można sprawdzić, czy to, co przeczytasz w Astralu to prawda.

Obraz Marty w jej myślach rozpłynął się nagle, gdy pierwsze krople deszczu spadły na skórę błazenki. Pogoda załamała się tak nagle, że nawet Ramon, który już przecież nie raz płynął statkiem, był zaskoczony. Niewielkie wcześniej chmurki rozrosły się nagle do monstrualnych rozmiarów, pokrywając całe niebo, a lekki zefirek pchający dotąd spokojnie Kormorana na południowy wschód, wyrodził się nagle w szkwał, rozrywający powierzchnię morza. Statek zaczął się huśtać na coraz wyższych i coraz bardziej spienionych falach.
-Boisz się waćpanna? - spytał Ramon chwytaając Talię za rękę.
-Nie. - odpowiedziała, nie bardzo wiedząc co myśleć, bo przecie nigdy wcześniej nie doświadczyła sztormu na morzu.
-Chciałem spytać, jeśli waćpanna wybaczyszz ciekawość.
-Tak? - spytała zaskoczona.
-Czemu właściwie wleczesz się waćpanna z nnami na koniec świata, zamiast po dworach wywczasów zażywać i możnych zabawiać? To chyba znacznie prostsze i bezpieczniejsze jak sądzę?
Błazenka wygięła usta w podkówkę, ale odpowiedziała.
-Bo na dworze błazen żyje w cieple i dostaatku, ale jak trafisz na gorszego pana, kończy się to tak, że musisz być na każde skinienie książęcego berła. A ja po prostu chcę ludzi rozśmieszać, a nie być kolejną książęcą faworytą, tylko tańszą. Gdy was spotkałam, właśnie uciekałam od takiego patrona. Książe di Provo uznał, że jestem jego własnością i wysłał za mną pogoń.
Słuchając spowiedzi dziewczyny Ramon skubał nerwowo dłonią równo przystrzyżoną czarną brodę, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Po raz kolejny przekonywał się, że prawdziwy świat różni się znacznie od obrazu malowanego w księgach, które czytał w zaciszu panajaharskiej biblioteki. „Żyjemy w wierzy z kości słoniowej, bracia. Nasze uczone teorie, jak pomagać ludziom nijak się mają do prawdziwego świata.” - pomyślał gorzko.

Potem jednak nagle morze wzburzyło się rozkołysując statek w sposób może nie niebezpieczny jeszcze, ale wzbudzający w duszach obojga ten dziwny rodzaj ekscytacji, który pojawia się, gdy uświadomimy sobie, że przyjdzie nam wkrótce zmierzyć się z czymś groźnym i nieznanym, ryzykując życie może. Wreszcie wiatr zmienił się w huragan, a morskie fale w górskie grzbiety z gwałtownością dzikiego zwierza naskakujące na próbującego stawić im rozpaczliwy opór Kormorana. Siny John dokonywał cudów za kołem sterowym, ledwo kilka kroków od ich masztu, ale mimo jego rozpaczliwych wysiłków, by zawsze ustawiać kadłub dziobem do fali, co jakiś czas młot fali uderzał w statek z boku zalewając pokład cetnarami słonej wody i niebezpiecznie przechylając ich łupinkę to w prawo, to w lewo.

Ostatni żagiel - dziobowy kliwer, który kapitan spisał na straty, pękł już dawno, a jego szczątki łopotały teraz przeraźliwie na fokbramsztagu, co chwila tonąc w bryzgach fal, gdy dziób po raz kolejny zderzał się ze ścianą wody. Wiatr niczym nawiedzony kobziarz nacisnął na ocean, by wydobyć odpowiedni ton ryku.

Pękły liny mocujące jedno z dział i ciężka spiżowa rura majestatycznie powolnym ruchem przetoczyła się przez pokład i przebijając reling z pluskiem pogrążyła w odmętach morza. John zaklął na ten widok, ale sztorm zagłuszył jego słowa własną wiązanką przekleństw i dziób statku po raz kolejny zapadł się w fale. Kadłub jęknął i zatrzeszczał, jakby miał się już nigdy nie wynurzyć, heroicznie wyszarpnął się jednak na grzbiet wodnej góry, by po chwili osunąć się w dół po jej zboczu niczym winda, która mularze wolno cegły, gdy nagle zerwą się liny i wraz z całym ładunkiem opada w dół, ku przerażeniu robotników. Po czym z impetem uderzył o dno wodnej doliny, wzbijając w powietrze bryzgi piany. Ramon nie myśląc, co robi ścisnął odruchowo dłoń błazenki, bo oto przed nimi wyrosła kolejna fala, zdać by się mogło jeszcze większa niż poprzednia. Wstrzymał oddech i ściana wody ponownie spadła na pokład, tym razem jednak statek obrócił się i zaczął zjeżdżać w dół bokiem w dziwnym przechyle. Sternik z trudem obrócił z trudem obrócił jednak Kormorana znów przodem do fali, kręcąc kołem sterowym tak szybko, że Ramonowi zdało się, iż jego mięśnie za moment eksplodują z wysiłku. mimo to kolejna fala dostała ich bokiem i ponownie spłukała strumieniem wody, mocząc od stóp do głów.

Kapitan przywiązany do masztu tuż obok nich coś krzyczał, ale ryk rozszalałego morza zagłuszył go zupełnie. Może próbował dawać przyjacielowi rady, a może tylko śmiał się przeraźliwie pijany szałem morza sławiąc potęgę żywiołu. Piękno koszmaru nie do opisania dla kogoś, kto nigdy nie doświadczył sztormu na morzu.

Kolejne uderzenie wiatru i nadwątlona fokreja pękła z trzaskiem, pociągając za sobą trzymające ją wanty. Morze jęknęło i z głuchym mlaśnięciem czarnego języka ściągnęło ją z pokładu.

Nie wiedzieć, ile tak trwali: godzinę, czy może wieczność? Kormoran trzeszczał, jakby miał się za chwilę rozpaść, ale mimo wszystko trwał, walczył i z dzielnością o jaką nikt nie podejrzewałby takiej nędznej drewnianej łupinki wytrzymywał kolejne ataki rozszalałego morza.

Ramon dostrzegł, że przytulona obok do słupa błazenka coś krzyczy.
-Co mówisz waćpanna? -zawołał nachylając uucha ku jej ustom, ale huk fal i wycie wiatru zagłuszyły zupełnie ostatnie słowa zaklęcia ściągniętego od astralnej hostessy.
A w chwilę później zdarzyło się coś, co sprawiło, że nie miał już czasu dociekać, co dziewczyna chciała mu powiedzieć.

Gwałtowna fala, ostra i szybka jak atakujący wąż, przeleciała nagle przez tylny pokład i gwałtownym szarpnięciem oderwała Sinego Johna od koła sterowego. Przywiązany na wolnej linie sztukmistrz szybkim szarpnięciem rozplątał luźny węzeł trzymający go przy samym maszcie i nie zastanawiając się skoczył w kierunku bosmana po przechylającym się nagle pokładzie. Lina napięła się i panajaharczyk machnął ręka usiłując uchwycić wyciągnięta ku niemu dłoń. Chybił o cal zaledwie. Przez chwilę jeszcze patrzyli sobie w oczy, a potem straciwszy ostatecznie równowagę na spływającym wodą pokładzie, nasz John wyleciał za burtę dokładnie w miejscu, gdzie ciężkie działo wybiło wcześniej dziurę w relingu.

Przez chwilę pozbawiony sternika statek tańczył jak korek na wzburzonym morzu, aż w końcu kapitan wyczuwszy odpowiedni moment odciął się od masztu i w dwóch skokach dopadł do wirującego jak oszalałe koła sterowego. Wczepił się w nie jak kleszcz w swoją ofiarę i z trudem nagiął oporny kadłub do swej woli, sprowadzając go na właściwy kurs, nim kolejna wielka fala zdążyła wywrócić Kormorana do góry dnem. Chwytając się napiętej liny i z pomocą Talii, która w swym kostiumie wyglądała teraz jak zmoczony arlekin, Ramon powrócił do swego masztu.

Ocaleli jakimś cudem, a koło północy sztorm osłabł na tyle, że kapitan mógł oddać ster w ręce jednego  marynarzy. W oddali na tle oświetlonego słabym księżycem nieba majaczył jakiś ląd.
-To wasz brzeg. - machnął ręką O’Keaan, a emocje sprawiły, że mówił z wyraźnym hyberyjskim akcentem. - Morze ucichło. Spuszczę szalupę i płyńcie do brzegu! Nie chcę was więcej widzieć, przez was straciłem najlepszego przyjaciela, brata prawie!
-To szaleństwo, w szalupie, w taką pogodę!! - próbował protestować Dragan.
-Wynocha mi stąd, bo wyrzucę za burtę, jakk obiecałem Johnowi!
-Do brzegu niedaleko, pływałem już szalupąą przy takiej pogodzie - wtrącił się panajaharczyk, starając się uspokoić przyjaciół, bo za kapitanem stała cała załoga.

Zresztą marynarze wynieśli już ich rzeczy na pokład, a inni w tym czasie z pluskiem cisnęli w morze zdobyczną szalupę. Najtrudniejsze było zejście do rozkołysanej łodzi po chybotliwej linowej drabince, a potem załadunek ich skromnego dobytku, tak by niczego nie zagubić w morzu. Dość powiedzieć, że nim odbili wreszcie od burty Kormorana, byli już zupełnie mokrzy i przemarznięci. Wreszcie mężczyźni chwycili za wiosła, powoli pchając łódź do brzegu, podczas gdy Marta i Talia zajęły się wylewaniem wody, bo fale choć nie tak wielkie jak jeszcze godzinę wcześniej, nadal były poważnym wyzwaniem dla małej, okrętowej szalupy. Niemniej powoli, jak krab ociężale ich mała łupinka pełzała do brzegu przez fale.

-Cholera! - zaklął w pewnym momencie Ramonn.
-Co jest? - Adam nie miał tak bogatych dośświadczeń z morzem jak jego przyjaciel, więc pewne oczywiste fakty umykały jego uwadze.
-Przybój! - stęknął panajaharczyk między jjednym a drugim szarpnięciem wioseł - Do brzegu... Dojdziemy... Ale jak... Wylądujemy?
-O żesz! -Dragan tylko mocniej zacisnął zęęby.
Wiosłowali dalej, wsłuchując się w głos fal. Jeśli brzeg był skalisty, to rozbiją się w drzazgi. Ale jeśli piaszczystą plażą jest, to mają jakąś szansę.

Noc była ciemna, więc spienioną grzywę białej fali przyboju dostrzegli dopiero, gdy już było za późno. Łódź przechyliła się na jej grzbiecie fali, by czym prędzej osiąść na zbawczym piasku plaży. Wtem jak spod ziemi (choć w istocie spod wody) wprost pod dziobem szalupy wynurzyła się samotna skała. Jedno uderzenie i łódź wywróciła się wyrzucając wszystkich do płytkiej wody. Adam odruchowo chwycił jakiś kanciasty, drewniany przedmiot, co wraz z nim wypadł z łodzi i zachłysnąwszy się wodą oraz pisakiem poleciał w kierunku brzegu. Gwałtowne pchnięcie kolejnej fali i wylądował na plaży. Nadal lekko skołowany uniósł się na łokciu i wyczołgał na suchy piasek poza zasięgiem fal. Rozejrzał się. Ramon, Marta, Dragan i Talia na szczęście przeżyli. Łódź, choć przewrócona do góry dnem była na oko w dobrym stanie, większość ich rzeczy chyba jednak przepadła. Poza niewielką drewnianą szkatułką, którą udało mu się chwycić, zanim przywitał się z przybrzeżnym piaskiem.
-Wszystko w porządku? - spytała Marta przyykucając obok niego.
-Tak, ale jestem strasznie zmęczony, pozwóólcie mi pospać - odpowiedział Sakriver ustami nieprzytomnego już Adama. Rana, sztorm i wiosłowanie, to trochę za dużo, nawet jak dla kogoś o demonicznej wytrzymałości.
„To ty umiesz mówić?” - zdumiał się Starski, ale nic nie powiedział, bo długo kumulowane zmęczenia przemogło i szlachcic bezwładnie osunął się w otchłań snu, otaczając ramieniem małą, czarną skrzyneczkę.

Warszawa, styczeń-marzec 2005

Zezwalam na republikację tego opowiadania za darmo pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski, Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w tekście bez uzgodnienia ze mną - z uwagi na zaszyfrowane przekazy oczywiście ;-).

Część III: Haju el-Haju

Góra strony