lampa lampaMelbrinionersteldregandiszfeltselior

TYLKO DLA DOROSŁYCH
Wejście  --»»  Fantasy --»» Haju el-Haju









































Haju el-Haju

 1
 2
 3
 4
 5
 6
 7
 8
 9
10

Trzecia i ostatnia część mistyczno-kabalistycznego tryptyku "Malowany świat" pełnego ukrytych znaczeń i zaszyfrowanych przekazów. Poprzednie dwie to Niewymiarowi goście oraz Kołysanie. Tym razem przepraszam za skróty, zwłaszcza przy końcu, ale historia robiła się już zdecydowanie za długa. Do tego stopnia, że w trakcie pisania zapomniałem finału i musiałem go wymyślać na nowo.

Dla Gosi M. - jak zwykle, za rysunki i piękno.

Adam Starski herbu Głowacz, szlachcic z Krewnoroga siedział na plaży i właściwie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Jakąś godzinę temu Dragan z Martą trzymając się za ręce pobiegli w prawo za skały. A sądząc po ognikach w oczach Marty nie należało im raczej przeszkadzać. W chwilę później Ramon i Talia znikli w majaczących po lewej stronie w skalnym klifie jaskiniach i zdaje się, że chcieli pokazać sobie nawzajem coś więcej niż kilka nowych sztuczek. Tak więc również w tę stronę drogę miał zamkniętą. Za plecami z kolei miał stromy klif, a przed sobą morze.

Zapasy i ekwipunek przejrzeli z samego ranka. Większość rzeczy udało im się odzyskać - fale przyboju szczęśliwie wyrzuciły je na plażę. Prowiant, ubrania, broń, zioła Marty, a nawet księgi i artefakty Ramona oraz samopał Dragana ocalały, unikając żarłocznej gęby morza. Stracili jedynie trochę zapasowych ubrań i jakiś pakunek, który pozostał pod ławką po poprzednich właścicielach łodzi. Jedyne co w tej sytuacji pozostawało Starskiemu do roboty, to sprawdzić zawartość czarnej skrzyneczki, którą ostatniej nocy tulił w objęciach.

„Każdy ma takie rozrywki, na jakie zasługuje.” - zadrwił Sakriver, znów z bezlitosnym mistrzostwem podszywając się pod własne myśli Starskiego. Spróbował go ignorować (co oczywiście było równie łatwe, jak próba zapomnienia o własnym języku) i sięgnął po nóż, by podważyć wieko pudełka.

Szczęknął rozrywany zamek i skrzyneczka niczym ostryga odsłoniła skrywany wewnątrz przedmiot. Wyglądał niepozornie: ot ciąg połączonych ze sobą nieregularnych brył rozmiarów niewielkiej spiżowej figurynki takiej jak ta, którą przy pierwszym spotkaniu próbował mu wcisnąć Ramon. Niemniej opętany przez Sakrivera Adam nie miał najmniejszych wątpliwości, że oto ma przed oczami to, czego szukali: Valpurgisometr! Chwycił przedmiot w dłonie, obrócił, by włączyć i dostroił się do jego funkcji. Demon miałknął zadowolony, rozwidlając się na dwa procesy - jeden dalej okupujący głowę Starskiego i drugi w pełni zestrojony z nową zabawką. Oba połączone astralnym potokiem i w regularnych odstępach czasu korygujące nawzajem swój status.

„Będzie to człek szalony” - przypomniał sobie słowa sztukmistrza i uśmiechnął się lekko. Istniej wiele punktów widzenia na każdą sprawę. Z jego obecnej perspektywy, to raczej cały świat składał się z szaleńców, nie dostrzegających, dokąd próbują ich pchać Kreatorzy Pajęczyny.

*   *   *

Jakkolwiekby nie spoglądać na mapy Ramona, wszystkie pokazywały smutną prawdę: wylądowali w najgorszym miejscu Akwamarynowego Wybrzeża. Jedynym sposobem, by dostać się na pustynny płaskowyż w głębi którego, gdzieś w środku Wielkiej Pustyni drzemało szalone miasto Haju el-Haju, była wspinaczka na stromy klif wznoszący się za ich plecami. Na szczęście w łodzi ocalał całkiem spory kawałek okrętowej liny, a trochę dalej na zachód trafili na ukośny żleb wypełniony żwirem pokruszonego, brązowego piaskowca wiodący na sam szczyt urwiska i wydawało się, że dzięki niemu uda się uniknąć wspinaczki po pionowej skale.

Pierwszy poszedł Starski, któremu sen, jak mówił, przywrócił pełnię sił, a dotychczasowe życie najemnego zabójcy nauczyło całkiem nieźle wspinać się po stromych ścianach. Chwilę po nim ruszyła Talia. zbrojna w praktykę nabytą ongi w trupie linoskoczków nie bała się wspinaczki, a ktoś w końcu musiał sprawdzić, czy lina wciągnięta na górę przez Adama nie zaczepiła się po drodze na jakimś skalnym załomie. Pozostali czekali na dole. Dopóki Starski nie uwiąże liny na szczycie urwiska nie mieli nic do roboty. Poza rozmową.
-Czegoś nie rozumiem - rzekł panajaharczykk kreśląc w zamyśleniu patykiem na mokrym piasku jakieś okultystyczne symbole - jeśli macie taką wiedzę o Pajęczynie, to czemu nie dzielicie się nią z ludźmi. W Panajaharze zapewnilibyśmy wam schronienie. To przecież skarb!

Marta otworzyła usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale spojrzawszy w oczy Draganowi, ustąpiła. „Nie ryzykuj kochana, wezmę to na siebie” niemalże usłyszała w głowie jego niemą prośbę. Na pewnym poziomie między bliskimi sobie ludźmi wytwarza się czasem więź podobna telepatii. Zwłaszcza gdy przeżyli z sobą tyle co Dragan i Marta.
-Bo Kreatorzy zabezpieczyli astralną pajęcczynę przed zbyt ciekawskimi ludźmi, którzy próbowaliby w niej grzebać, szukając sekretów, których znać jeszcze nie powinni - Dragan cisnął kamieniem w taflę morza i nim jeszcze przebrzmiał plusk, sięgnął po drugi - sekrety, wiedzy niczym obóz wojskowy strzeżone są przez strażników, którzy zaatakują cię, jeśli nie znasz odpowiedniego hasła. Większość po prostu spróbuje cię zmylić spychając twą myśl na manowce i podsuwając złudzenia wiedzy, jakieś bajki i pseudoprawdy, na tyle jednak wiarygodne, że ludzie, nawet uczeni przeważnie w nie wierzą. Historie o czterech żywiołach rządzących alchemią, czy fluidach których równowaga określa, czy człowiek będzie zdrowy, czy zachorzeje, kryształowych sferach po których poruszają się gwiazdy, o tajemnych znakach rzekomo zaszyfrowanych między wierszami świętych ksiąg… Gorzej gdy trafi się ktoś dociekliwy, człowiek który nie wierzy w proste odpowiedzi i cierpliwy w dążeniu do prawdy. Wtedy ożywają strażnicy wyższego rzędu. Piekielne konstrukty niczym wojenne machiny starożytnych Hellenów atakują umysł takiego człowieka, który zapędził się za daleko w labirynt Pajęczyny.
-Atakują?
-Te mniej groźne próbują wpędzić człowiekaa w obłęd lub przynajmniej próbują odgrodzić niebezpieczne indywiduum od innych ludzi. Jednak najpotężniejsze, te strzegące największych tajemnic będą chciały cię zabić. Wszelkimi sposobami. Tylko ten, kto przeżyje dociera w końcu do odpowiedzi.
-Po cóż to wszystko?

Dragan nie był na tyle spostrzegawczy, ale Marta obserwująca całą ich rozmowę z boku, spostrzegła, że spokojny na pozór Ramon w środku wprost zaczyna się gotować.
-Myślę, że Pajęczyna ma nie tylko przekazyywać wiedzę, ale także uczyć i sztuki przeżycia. Wygrywają ci, którzy są najlepsi nie tylko w rozwiązywaniu zagadek, ale też na tyle dobrzy w sztuce przeżycia, by wiedzieć, kiedy się cofnąć.
-Ale dają nam wiedzę.
-Nie wiem Ramonie. Może tylko podsuwają naam to, co ktoś już w tym świecie wymyślił. Zapisują myśli mędrca ze wschodu i dają do czytania sztukmistrzowi w Panajaharze, potrącając przy okazji z waszej karmy opłatę za pośrednictwo.
-Jak kramarze? Jak pospolite łyki?!
-Oni zarabiają, a wy macie wiedzę, której inaczej nigdy byście nie poznali, bo zaginęłaby gdzieś po drodze między Hindiami a waszym uniwersytetem.
Kolejny kamień niczym pocisk z kuszy uderzył o powierzchnię morza, odbijając się raz i pogrążając w grzbiecie kolejnej nadciągającej fali.

Ramon trawił przez chwilę w myślach, to co usłyszał.
-Gorzej jeszcze - zaczął znów Dragan - gdyy już się trafi człek, co wie zbyt wiele, osaczają go demony, które pilnują, by swą wiedzą nie podzielił się z innymi. Prawda, wiemy dużo o pajęczynie, ale jeśli zaczniemy nauczać, to rychło poduszczony przez nie zbierze się tłum i oskarżą Martę o czary, sponiewierają lub spalą nas oboje na stosie. Komisja Odchyleń tak robi tam gdzie nie może uderzyć wprost - podburza ludzi, by wykonali brudną robotę za nich.
-Wybacz Draganie, ale nie wierzę. Wiem, żee długo już badacie świat astralny i nie śmiem podważać waszego doświadczenia, ale to tylko duchy. Ducha można odegnać, spętać, osłonić się tarczą...
-Ramonie, nie obronisz się przed armią ducchów działających razem. Przed jednym, dwom, tuzinem, tak. Ale przed setką? Nie ma takiego sztukmistrza, który by to potrafił.

Marta szturchnęła męża w bok:
-Są już na górze.
Dragan podążył za jej wzrokiem.
-Rzeczywiście, pora już iść.
Pocałował Martę, podniósł się z ziemi, chwycił tobół z ekwipunkiem i ująwszy w dłonie koniec liny ruszył pod górę.

Chwilę spoglądali, jak wspina się żlebem.
-Ty pójdziesz następny Ramonie.
-A nie wy?
-Ja nie umiem się wspinać. - Marta uśmiechhnęła się rozbrajająco - Obwiążę się liną i będziecie musieli mnie wciągnąć. Jestem tylko słabą kobietą mój magu i choć lekkam jak piórko, to poczuję się pewniej, jeśli w górę ciągnąć mnie będą trzy pary męskich rąk. - pokazała mu język.

W górze Dragan wspinał się powoli, ostrożnie, ważąc każdy krok i starannie szukając oparcia dla stóp. Nie chodziło tylko o wspinaczkę, która zawsze jest niebezpieczna. Bał się. Bał się, że powiedział za dużo. Trudno o lepsze miejsce na nieszczęśliwy wypadek.
„Wszystko będzie dobrze” - pomyślał - „W końcu prawo moralne we mnie, a Starski nade mną mocno trzyma te cholerną linę.”
Ale jakoś nie dodało mu to otuchy.

Sztukmistrz ponuro spoglądał w morze, co chwila raniąc je kolejnym kamieniem. Nerwowy odruch Dragana był zdaje się zaraźliwy. Przeklęty świat.
-Nie powinieneś się tak tym wszystkim gryźźć. - wtrąciła Marta zza jego pleców.
-Nie powinienem? - chciał wykrzyczeć swą zzłość, ale głos uwiązł mu w gardle.
-Przede wszystkim musisz wiedzieć, że obojje z Draganem tak naprawdę nie wiemy, co z tego co wam przekazaliśmy jest prawdą. - zaczęła ostrożnie.
-Jakże to? - odwrócił głowę w jej stronę.<
-No bo powiedz, czy ta cała historia o Pajjęczynie, konstruktach i Kreatorach wyjaśnia niedozwierza?
-No...
-Mało nas nie rozszarpał, a na pewno nie pprzypominał w niczym zbioru algorytmów. Dragan nie lubi się do tego przyznawać, ale jego teoria, choć wiele tłumaczy, ma też wiele dziur.
-To w co mam wierzyć?
-To nie takie proste. - zamyśliła się Martta kreśląc na piasku jakieś kwiaty - Ja lubię sobie wyobrażać, że to tak jak z jabłkiem: można patrzeć na nie na różne sposoby. Malarz zobaczy ładną kompozycję żółci i czerwieni, matematyk kulę, ksiądz przywoła rajskie jabłko, a zwykły człowiek ujrzy po prostu smaczny owoc. I wszyscy będą mieli rację. Wszystkie odpowiedzi są prawdziwe. W pewnym sensie.
-A są jakieś inne?
-Mężczyźni... Wszystko musi być czarne, allbo białe. Oczywiście bez liku. Filozof na przykład mógłby powiedzieć, że w naszym świecie pojawiają się tylko niedoskonałe odbicia rzeczy istniejących realnie w świecie idealnym, tak jak w jaskini Plutona. Szaman derwiszów opowiedziałby może o białej i czarnej chacie, do których może trafić podróżnik wędrujący po świecie astralny. Wy sztukmistrze macie swoje zewnętrzne otchłanie, Komisja piekło. Każda odpowiedź jest w pewnym sensie prawdziwa i każda wzbogaca naszą wiedzę o świecie. Jej, chodzi po prostu o to, czy da się ją wykorzystać praktycznie, czy nie. Dragan pewnie nigdy się do tego otwarcie nie przyzna, ale wiem, że w głębi duszy jest mi wdzięczny, gdy co jakiś czas sprowadzam go na ziemię… Twoja kolej.
Sztukmistrz spojrzał w górę, rzeczywiście lina była już wolna.

*   *   *

Wielka Pustynia jest morzem piasku, to prawda, ale tylko w głębi. Po brzegach, szczególnie na północnym krańcu przeważają natomiast bezwodne góry i suche płaskowyże, z rzadka tylko przecinane kamienistymi korytarzami wadi.

Nabrali wody w ukrytej między skalami oazie i ruszyli na wschód. Czekało ich jakieś sześć dni marszu, a potem jeszcze trzy w głąb pustyni. Chyba. Mapy nie były dokładne. Krążyły zresztą legendy, że senne Haju el-Haju lunatykuje nocą przy świetle księżyca przemieszczając się czasem o wiele mil. Tak czy siak kawał drogi, szczególnie na piechotę. Przydałyby się jakieś wierzchowce. Najlepiej wielbłądy. Ramon gdzieś wyczytał, że wielbłądy dobrze sprawiają się na pustyni, choć w życiu żadnego na oczy nie widział.

Starski natomiast rozkoszował się marszem i badaniem nowych możliwości, jakie dawało mu sprzęgnięcie Valpurgisometru z Sakriverem. A może na odwrót to Sakriver rozkoszował się Starskim przypiętym do tego lokalnego przybliżenia kamienia filozoficznego? Zastanawiał się nad rozmową Ramona i Dragana, która podsłuchał trzymając linę - nic trudnego, wystarczyło tylko wyostrzyć zmysł słuchu. Była jeszcze jedna luka w teorii cieśli, o której Dragan i Marta nie wspomnieli - czy to celowo, czy przez zapomnienie. Jeśli Kreatorzy zaprojektowali Pajęczynę tak, by największe sekrety skrywała spychając myśli ludzi z właściwej ścieżki podsuwając w odpowiedzi na stawiane przez nich pytania tylko półprawdy i zręczne kłamstwa, to nie mieli żadnej pewności, czy sama idea Pajęczyny nie jest tylko kolejną zasłoną mającą skrywać prawdę przed zbyt dociekliwymi ludźmi. Długie życie z Sakriverem w głowie nauczyło go boleśnie, jak trudno jest rozpoznać własną myśl w zalewie kłamstw. Nawet uzbrojeni w wiedzę ze swego, bardziej rozwiniętego świata Dragan i Marta mogli przecież być wobec Kreatorów takimi samymi bezradnymi dziećmi, jak ludzie tutaj, wierzący bezkrytycznie w magię i demony.

W pewnej chwili najbardziej spostrzegawcza Talia, a może po prostu najmniej znużona drogą lub też nie myśląca tak jak Adam w marszu o głupotach, zatrzymała się i wskazała coś ręką. Spojrzeli tam gdzie wskazywała ponad czerwonym, kamienistym płaskowyżem.
-Dym. - powiedziała
-Dym na pustyni? -zdumiał się Dragan.
Ramon zaczął nerwowo grzebać w sakwie, wreszcie wyciągnął wielobarwną Logarolę. Skierował jej szkło na tajemniczy dym i już po chwili mógł zakomunikować wszystkim to, co zmęczony Starski wiedział już od pierwszej chwili.
-To nie dym, to dżinn.
-Co to dżinn? - spytała Talia - jakaś burzza piaskowa?
Nie, dżinn lub inaczej geniusz to taki duch ze wschodnich legend spełniający życzenia tego, kto go spęta, kwiatuszku.
„Kwiatuszku” -roześmiał się w duszy Dragan, ale głośno powiedział tylko:
-Tak naprawdę to umysł geniusza, a właściwwie wyciąg z niego, sama esencja, zapisany po jego śmierci w maszynie i przywoływany w tym świecie za pomocą magicznego artefaktu.
„Ten artefakt to jego międzymordzie” - podpowiedział Sakriver, a Starski tylko w myślach wzruszył ramionami. Na razie nic mu to nie mówiło.

-Potrafi odpowiadać na najdziwniejsze pytania, a z racji swej wiedzy o zasadach działania Pajęczyny posiada również dostęp do potężnych mocy astralnych, dzięki czemu potrafi spełniać najdziwniejsze życzenia posiadacza artefaktu: zdobywać dlań skarby, przenosić na wielkie odległości...
-Ale ten jest sam. Nie wykrywam w pobliżu żadnego człowieka.
-W takim razie mamy szczęście, trafiliśmy na bezpańskiego dżinna...
-Który może nas szybko dowieść do Haju el--Haju - dokończyła Marta.
-Tylko trzeba go spętać.
-Spętać? - sztukmistrz nie był przekonany..
-Będzie bronił swojego artefaktu, przynajmmniej tak pisał ibn Sina - wyjaśnił cieśla - My nie mieliśmy dotąd do czynienia z tak potężnym duchem.
-To jak zamierzacie to zrobić? - sztukmisttrzowi zaczęło świtać w głowie jakieś niejasne podejrzenie, że ktoś tu zamierza go w coś wrobić.
-Dżinna można zmusić do posłuszeństwa, zaddając mu pytanie, na które nie będzie potrafił odpowiedzieć. Trzeba go tylko przytrzymać do momentu, aż padnie właściwe pytanie. - wyjaśniła Marta i spojrzała znacząco na Ramona.
Niejasne podejrzenie panajaharczyka zmieniło się w pewność.
-Ale ja mam tylko prosty czar wiążący... NNa słabsze demony.
-Rusza się. - wtrąciła Talia.
-Zdaje się Ramonie, że nie mamy wyboru. Trrzeba się pośpieszyć. Ja spróbuję odwrócić jego uwagę z lewej, a wy idźcie z prawej.
Ze Starskiego wyszedł stary żołnierz. Nie to, żeby wiedział, co dalej, ale doświadczenie mówiło mu, że w takiej sytuacji ktoś musi przejąć dowodzenie i udawać, że wie, co należy zrobić. Brak działania oznaczałby bowiem, że szansa przemknie mu koło nosa.

W kilka chwil później duch był już spętany i gotowy do przesłuchania. Dżinn podobno miał umysł geniusza, niemniej prostego fortelu Starskiego nie przejrzał. Przynajmniej do chwili, gdy było już za późno i pięcioboczne oka magicznej sieci opadły na niego niczym upleciona z gwiazd pajęczyna. A może po prostu duch tak długo cieszył się wolnością, że dał się podejść jak dziecko, zatraciwszy podczas długiej samotności na pustyni wrodzoną ostrożność wobec ludzi.

-Tylko żadnych pytań o paradoks kłamcy, anni o dźwięk jednej klaszczącej dłoni, proszę.
Śniady mężczyzna zawisł zrezygnowany dziesięć stóp nad dziwaczną karbowaną butelką z czerwoną etykietą, krzyżując nogi skryte w bufiastych błękitnych spodniach, jakby siadając na niewidzialnym dywanie. Czerwony, szamerowany złotem kubrak tylko symbolicznie okrywał umięśniony tors.
„Jak na obrazkach” - pomyślał Starski.
„Taka jest natura tej funkcji” - Sakriver mechanicznie zacytował wyjaśnienie odnalezione w pamięci Valpurgisometru.

-To jak brzmi odpowiedź na nie? - spróbowaał Dragan. Szansa na sukces nie była duża, ale może dżinn blefował. W najgorszym razie wyjaśnienie zajmie duchowi kilka chwil, a w tym czasie może pozostałym przyjdą do głowy jakieś lepsze pytania.
Dżinn skrzywił się niemiłosiernie, marszcząc ze smakiem piękną czekoladową opaleniznę twarzy.
-Zacznijmy od dźwięku jednej klaszczącej ddłoni, bo to będzie krótsze. Istotą opowiastek Zen jest uświadomienie człowiekowi, co tak naprawdę jest dla niego w życiu ważne, a co zupełnie nieistotne. Dlatego mają charakter alegorii lub paradoksalnych zagadek, by zmusić słuchacza do myślenia, wyrwać umysł z utartej koleiny i pokazać, że na sprawy można spojrzeć z zupełnie innej strony. A także dlatego, że każdy człowiek jest inny i każdy potrzebuje zupełnie innej odpowiedzi. Można wiec rzec, że w przypadku większości zagadek Zen brzmi ona: „A o co właściwie pytasz?” Dlatego odpowiedź na pytanie, jaki jest dźwięk jednej klaszczącej dłoni, będzie inna dla człowieka, który czuje się samotny, inna dla tego, kto chce zrozumieć sens wiary w Boga, a jeszcze inna dla tego, kto szuka sobie celu w życiu. Prawdę powiedziawszy - dżinn podparł palcem brodę - słyszałem też kiedyś o człowieku, który osiągnął oświecenie odpowiadając: „A co mnie to do cholery obchodzi?” Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno?

Dragan pokiwał głową, zawsze podejrzewał, coś takiego.
-W takim razie przejdźmy do drugiej częścii pytania. - westchnął dżinn - Postaram się wyłożyć rzecz całą jak najprzystępniej (a w duchu pomyślał „Nie jest to może prawdziwa odpowiedź, ale jedyna jaką potrafisz zrozumieć, biedny podróżniku.”). Chcesz wiedzieć, czy filozof, który powiedział: „Mówiąc te słowa kłamię” jest kłamcą, czy też mówi prawdę. Odpowiedź brzmi: to zależy jakie założenia logiczne przyjmiesz.
-Zaraz, zaraz - Draganowi zaczęło świtać, że duch, mówiąc oględnie, próbuje nabić go w butelkę, sprzedając mu odpowiedź, którą znał już od dawna, jeszcze z czasów, gdy w szkole uczył się podstaw logiki, ale dżinn nie dał sobie przerwać.
-Jeśli założysz, że prawda i kłamstwo są cczymś obiektywnym i nie można ich zadekretować, mówiąc: „to zdanie jest prawdziwe” lub „to jest kłamstwo”, to odpowiedź jest prosta: wypowiedź filozofa jest nielegalna. A sam paradoks ma charakter semantyczny, to znaczy pojawia się tylko dlatego, że język ludzki jest chaotyczny z natury i nie zawsze przystaje do rygorystycznych zasad logiki. Możesz też przyjąć taką odpowiedź: oprócz prawdy i fałszu są jeszcze inne możliwości: nie wiadomo, nierozstrzygalne, itp. Kłamstwo i prawda nie będą wtedy swoimi dopełnieniami i z tego, że coś nie jest prawdą, nie musi od razu wynikać, że jest kłamstwem - dżinn wyszczerzył zęby.
-A jeśli logika jednak zakłada, że prawda i fałsz są dopełnieniami, a zdanie może stwierdzać o własnej prawdziwości? - wskoczył mu w zdanie Dragan, starając się przyprzeć geniusza do muru.
-Wtedy logika, której używasz jest wewnętrrznie sprzeczna i tyle.
-I to ma być odpowiedź!? - żachnął się cieeśla.
-Zgodnie z zasadami mam udzielić odpowiedzzi na pytanie. Nigdzie nie jest napisane, że pytający ma być zadowolony, ani że odpowiedź ma być kompletna. - dżinn zakołysał się na swojej chmurze dymu - Widzisz Draganie, logika i matematyka są tylko abstrakcyjnymi narzędziami, które oparte są na pewnych dogmatach zwanych aksjomatami. Jeśli je podważysz, możesz uzyskać dowolną odpowiedź. Tak jak w religii, bez żadnej różnicy. Co więcej, świat jest znacznie bardziej złożony niż nasze wyidealizowane modele. To trochę tak jak z nieskończonością: ładnie wygląda w równaniach na papierze, ale w życiu już znacznie gorzej. W głowie lub na papierze możesz sumować wagę nieskończonej liczby jaskółek afrykańskich ściśniętych na nieskończenie małym obszarze, ale skąd w prawdziwym życiu weźmiesz tyle jaskółek i jak je tam upchniesz?

Dragan westchnął. Wiedział tyle co przedtem. Nic ponadto, czego sam doczytał się jako dziesięcioletni szkrab, wieki temu. Dżinn również westchnął, ale w duchu: „Czemu ludzie zawsze pytają o takie abstrakcje, zamiast o jakieś proste, praktyczne sprawy. Czyżby podświadomie podejrzewali, że są oszukiwani?”

-Kto następny? -spytał, wydymając policzkii.
-Czy mógłbyś nas zanieść do Haju el-Haju? - spytała Marta.
-Mógłbym. Kto następny?
„Oj Marto, Marto, kochany kwiatuszku...” - pomyślał Dragan - „Nie z każdym można po dobroci.”

-Dlaczego mieszkasz tak sam na pustyni? - Talia zadała banalne pytanie. Znała kilka zabawnych zagadek, ale obawiała się, że duch też je znał.
-Zasady fabuły moja panno. Dżiny jako duchhy dające wielką moc muszą mieszkać na pustyni, bo pustynia jest dla mieszkańców Orientu tym, czym dla was morze - ważnym, choć niebezpiecznym i nieprzewidywalnym szlakiem handlowym. Nie ma lepszego sposobu, by zachęcić młodego człowieka do wędrówki w nieznane niż opowiedzieć mu jakąś piękną i tajemniczą baśń. Najlepiej  o duchach pustyni strzegących nieprzebranych skarbów i spełniających każde życzenie. W ten sposób wychowuje się odkrywców. Historie czasem miewają też drugie dno. Czego symbolem jest dżinn? Czego metaforą pustynia? A czego alegorią burza piaskowa, gdy drobne ziarenka krzemowego pisaku sieką przerażonego wędrowca, jakby chciały wyssać z niego całe życie? Kto wie? Zadowolona, Pani Dzwoneczków?
Talia ważyła przez chwilę w myślach sens odpowiedzi, wreszcie skinęła głową. Spojrzała na Ramona, który oparty o skałę zaciskał w dłoni wijące się niczym piskorz włókna sieci.

Panajaharczyk nie miał zbyt dużo czasu do namysłu. Zaklęcie wiążące zbyt go absorbowało. Przygotował sobie trzy pytania, ale nie wiedział, które wybrać. Wreszcie zdecydował, że najlepsze będzie te, które choć w jego odczuciu nie dawało pewności zwycięstwa, to jednak miało pewną inną zaletę:
-Co należy zrobić, żeby żyć wiecznie? - sppytał. „Cokolwiek się stanie i tak wygrywam. Albo zdobędę wiedzę, albo polecimy.”
-A to proste. Wystarczy nie umierać! - odpparł dżinn wybuchając śmiechem. „Tak naprawdę trzeba tylko ściągnąć z Pajęczyny odpowiedni konstrukt regenerujący. Jest kilka całkiem niezłych, dostępnych za darmo. Ale to wywróciłoby do góry nogami całą tutejszą strukturę społeczną, wiec długo jeszcze poczekacie, nim uda wam się wydrzeć tę wiedzę Kreatorom. Ja na pewno was nie oświecę. Na razie musicie drżeć ze strachu przed śmiercią, wtedy jesteście wydajniejsi za życia.”
Ramon mocniej zacisnął zęby. Ostre włókno sieci szarpnęło mu się w dłoni, rozcinając ją do krwi. „Lepiej, żeby Adam coś wymyślił, długo tak nie wytrzymam.”

Starski tymczasem podszedł blisko do zawieszonego na dymnej chmurze olbrzyma. Spokojnie, jak człowiek, który wie, że wygrał i już nie musi się śpieszyć. Dżinn zaskoczony jego śmiałością obrócił głowę i zajrzał w oczy żołnierza, próbując zapuścić sondę w głąb jego umysłu. Spojrzał i zadrżał. Za lusterkami oczu nie znalazł bowiem nic, tylko czarną jak noc tablicę ozdobioną świetlistym napisem maźniętym od prawej ku lewej: „Oczy są zwierciadłem duszy o efendi.”

Żwir zachrzęścił po jego butami i Adam stanąwszy tam gdzie chciał zadał pytanie:
-Czy znasz pytanie, które musiałbym zadać,, byś zabrał nas do Haju el-Haju?
A na czarnej tablicy roziskrzyły się słowa: „Wiesz kim jestem. Możemy ciągnąć tę zabawę dalej. Nie radzę jednak.”
-Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie -- skłamał dżinn i skłonił głowę, starając ukryć mimowolne drżenie - Jestem na twoje rozkazy panie.
-Zanieś mnie więc do Haju el-Haju.
Dżinn rozwinął wyciągnięty nie wiadomo skąd kobierzec.

*   *   *

Przetkany dziwnym fraktalnym wzorem dywan, sunął bezgłośnie nad brązowo-żółtą równiną hamady, kamienistej pustyni. Może to tylko złudzenie wynikające z jego zamiłowania do teorii gier, ale pchający dywan dżinn miał wrażenie, że jego pasażerowie rozsadzili się na zielono-złotym kobiercu podświadomie naśladując klasyczny diagram równowagi Nasha. Po środku natomiast, niczym magiczny żyrokompas lub wyznacznik jakiejś astralnej macierzy, usadowił się człowiek-demon. Adam Starski, jego obecny pan i władca zmuszający go do podróży na krańce świata, tam gdzie nawet geniusze boją się zapuszczać.

-Co to za kraina? To miejsce, nad którym llecimy? - spytała Błazenka. Najbardziej bezpośrednia i otwarta, może dlatego że jako jedyna z całej piątki nie zdawała sobie sprawy, że dżinn tak naprawdę nie był istotą żywą, a jedynie emanacją statycznej osobowości, zapisaną gdzieś na wieki, by służyć celom Kreatorów.

Duch spojrzał za jej dłonią. W oddali na tle szarych gór majaczyły sylwetki jeźdźców w czarnych strojach. W blasku słońca połyskiwały ich obnażone szable - widocznie kogoś gonili.
-To wojownicy złego władcy Taptów toczą niieustanną wojnę podjazdową z emirem al-Tulem panem na zamku Wielu Wielbłądów.
-Dobrze, że uniknęliśmy wędrówki przez tę okolicę.
-Skończylibyście na targu niewolników, anii chybi. W tej wojnie obie strony nie przebierają w środkach i choć Szejkowie Okrągłego Namiotu na służbie emira al-Tula walczą w imię dobra, to jednak zdarza im się popełniać tragiczne pomyłki - rzekł dżinn tonem zawodowego przewodnika. - Pora skręcać na południe. - i obrócił dyywan.

*   *   *

Haju el-Haju wyglądało tak jak wszystkie pustynne miasta przy oazach: blade i kremowe domy o kopulastych dachach, jakby odlewane z jednej formy. I wystające sponad murów palmy, świadczące o tym, że wewnętrzne dziedzińce domostw muszą skrywać zielone i kwietne ogrody, urozmaicały trochę tę monotonię. Całość tonąca w delikatnej mgle, a moze tylko rozedrganym od upału powietrzu, tak że nie sposób było patrząc z zewnątrz stwierdzić, jak wielkie było miasto i czy część jego nie jest przypadkiem fatamorganą. Takie właśnie było Haju el-Haju, senna pułapka na zbłąkanych wędrowców, zagubiona gdzieś w środku Wielkiej Pustyni. Zagubione tak bardzo, że często nawet samo dokładnie nie wiedziało, gdzie się w tej chwili znajduje. Dwieście mil w tę stronę, dwieście mil w tamtą - niewielka różnica dla miejsca zwiewnego niczym kwantowy miraż.

Na skraju miasta, właściwie trochę na uboczu, po środku zadbanego ogródka warzywnego stała samotna herbaciarnia dla podróżnych i zajazd zarazem. Ruch w interesie nie był wielki. Ot jedna, może dwie osoby na dziesięć lat...

Gospodarz jednak zdawał się tym nie przejmować. Gdy weszli do środka, siedział właśnie przy niewielkim stoliku, przerzucając niedbale czarne i białe kamyki na dziwacznej, kilkustopniowej planszy. Gładząc długą, białą brodę zlustrował ich bacznym spojrzeniem. Orzechowe oczy skryte wśród siateczki zmarszczek zachowały, rzecz niezwykła w tym dziwnym mieście, wrodzoną bystrość i ostrość oceny rzeczywistości. Wszyscy bowiem, których do tej pory spotkali, patrzyli na nich wzrokiem tak nieobecnym, jakby spoglądali z drugiej strony księżyca.
-Napijecie się herbaty? - spytał.

Po trzeciej filiżance lody, o ile takie porównanie po środku pustyni było w ogóle na miejscu, zostały przełamane i rozmowa po zwyczajowej wymianie uprzejmości zeszła na bardziej poważne tematy.
-Wielu podróżnych gościcie? Chyba rzadko kkto przybywa z pustyni?
Ibn Khaldun pogładził siwą brodę, spojrzał w twarz sztukmistrza, jakby próbował ocenić intencje pytającego i odpowiedział:
-Nie przybywają do nas zbyt często szlacheetny Ramonie, tę herbaciarnię prowadzę bardziej dla własnej przyjemności. Dobrze jest mieć jakiś cel w życiu, zwłaszcza tu w Haju el-Haju. Przez ostatnie pięć lat nie widziałem w mieście chyba nikogo nowego. Aż do wczoraj, gdy morze wyrzuciło na brzeg szaleńca lub człeka przeklętego jak Jonasz. Mówił, ze zwie się Rames Petia Ganet, że jego statek zatonął podczas burzy i wszyscy zginęli. Miasto przystanęło wtedy nad morzem. To się czasem zdarza podczas szczególnie silnego samumu.
„Jeniec O’Keana” - pomyślał Starski - „A więc zacierają ślady.”
Ramon spojrzał znacząco na Adama:
„To chyba ten, którego szukamy.”
Szlachcic skinął głową, udając, że myśli tak samo. Ramon nie wiedział o komisarzu więzionym na „Kormoranie”, bo niby skąd?

-Opatrzyłem go, nakarmiłem. Powiedziałem, to co mówię każdemu, że miasta nie można opuścić, dałem kilka dobrych rad na drogę i poszedł sobie. Pewnie błąka się teraz gdzieś tam. - Wskazał dłonią labirynt domów za oknem. - Rozumiem go, sam kiedyś nie wierzyłem.
-A jak tu trafiliście? - spytał Dragan. -Jechałem z pytaniem do kadiego w Al-Azharr. Zbłądziliśmy na pustyni i po trzech dniach widok oazy potraktowaliśmy jak zbawienie. Było to chyba ze dwadzieścia lat temu, może trzydzieści. W tym mieście najmędrsi tracą rachubę.
-Jak to, nie można się wydostać? - weszła mu w słowo Talia - Przecież wystarczy wyjechać na pustynie.
-To nie takie proste, drogie dziecko. - męędrzec uśmiechnął się dobrotliwie. - Na pustyni trzeba przede wszystkim wiedzieć, dokąd zmierzasz, bo inaczej zginiesz niechybnie. A na wet gdy wiesz, to miasto idzie za tobą. Ledwie twój wielbłąd przebiegnie kilka mil, a już zza najbliższej wydmy wychylają się białe mury Haju el-Haju.
-Niesamowite. - błazenka zmarszczyła czołoo - A gdybyście spróbowali wyjechać wszyscy na raz? Każdy w inną stronę? Przecież miasto chyba nie może być wszędzie?
-Wyjdź na ulicę, Kwiecie Pustyni i spójrz w oczy tutejszym ludziom.
-Myślałam, że mis się tylko wydawało, mająą oczy jak lunatycy błądzący we śnie. - wtrąciła Marta - Skąd się to bierze?

Starzec westchnął.
-Otwarta brama do świata duchów.
-Zewnętrznych Otchłani? - spytał Ramon, prróbując uściślić terminologię.
Ibn Khaldun zastanawiał się chwilę.
-Tak, chyba, tak. - powiedział w końcu, oddstawiając na stolik filiżankę herbaty. Palcem żylastej, opalonej dłoni wodził w zamyśleniu po brzegu czarki. - Miejska legenda mówi, że pierwszy wędrowiec, który tu trafił, Biały Derwisz, wpadł w trans tak głęboki, że sięgnął aż do samej studni Nektaru Życia. Rozerwał kobierzec świata na trwałe i od tamtej pory strumień mocy bijący ze źródła obmywa całe Haju el-Haju. To ta mleczna mgła, która snuje się na dworze. Żyjąc tutaj nie musisz martwić się o nic. Nie musisz jeść, pić, uprawiać ziemi. Wystarczy, że pomyślisz, a mgła przemieni się w wino, sok z granatów, gorzkie migdały lub słodkie daktyle wprost w twoich ustach. Rzesze peri pijących wprost ze źródła spełniają także inne proste życzenia: zbudują dom dla ciebie i twojej rodziny, stworzą kobierzec do pokoju gościnnego, wygodne łoże, miedzianą miskę, olejki i pachnidła dla kobiet. Tak, życie tutaj jest proste. Ale umysł tępieje. Człowiek bez pracy, któremu wszystko podsuwają pod nos, robi się leniwy. Otępieni przez mgłę ludzie są jak palacz uzależniony od fajki wodnej lub haszyszu. Spytaj kogoś o drogę, a możliwe, że nawet cię nie zauważy. W zamian za swoje usługi duchy pobierają odpowiedni haracz, najpewniej wykorzystują umysły ludzi do jakichś obliczeń potrzebnych demonom z tamtego świata. Stąd to otępienie.
-Ale wy przecież zachowaliście jasny umysłł? - Dragan sięgnął po ciasteczko, przełamał, wyrzucił karteczkę z wróżbą i popił zieloną herbatą.
-Ale ja nie żyję za darmo: uprawiam niewieelki ogród, sam naprawiam ściany w moim domu, strugam proste meble i dzięki temu nie muszę bezustannie opłacać się duchom. Nie jestem od nich zależny. Gdyby nagle wszystkie peri zniknęły, przeżyłbym. Żyje mi się ciężej niż pozostałym, ale mam przynajmniej odrobinę wolności. Najgorsza jest samotność. Po śmierci żony została mi tylko moja córka jako jedyny towarzysz rozmowy. I od czasu do czasu podróżni, tacy jak wy, dla których prowadzę tę herbaciarnię.
-A co robicie w międzyczasie? - spytał Staarski.
-Piszę słownik języka ufickiego z naciskieem na dialekt nolański - odparł Ibn Khaldun podnosząc filiżankę do ust.
-Powiadają, że gdzieś w Haju el-Haju jest brama do innych światów. - Starski wskazał ręką na Dragana i Martę - Moi przyjaciele szukają drogi do domu.
-Niestety nie pomogę wam wiele. Podobno w opuszczonym pałacu po środku miasta są jakieś magiczne wrota. Ale czy prowadzą do innego świata, nie wiem. Nie, za mojej pamięci, ani nikt stamtąd nie wrócił, ani nie przybył tą drogą. Zresztą pałac podobno jest przeklęty i miejscowi boją się tam zapuszczać.
-My jednak chyba musimy, w każdym razie dzziękuję - Starski skłonił głowę przed starcem.

*   *   *

-Co robimy? - spytał panajaharczyk, gdy juuż opuścili gościnny dom Ibn Khalduna.
-Idźcie do pałacu i poczekajcie na mnie prrzed wejściem. Ja mam tu jeszcze coś do zrobienia.
-Będziesz szukał tego przybysza? - bardzieej stwierdził, niż spytał cieśla, bo w końcu, co Starski miałby robić w tym mieście snów.
-Tak. Może to ten człowiek, którego tropemm podążamy z Ramonem.
-Pójdę z tobą, - powiedział sztukmistrz - możesz potrzebować pomocy.
-Nie ma takiej potrzeby - Starski uśmiechnnął się smutno - zostań lepiej z Talią i resztą. Bóg jeden wie, co może kryć się w tym przeklętym pałacu. Możesz być im potrzebny. - odwrócił się na pięcie i zniknął między domami.

Stali przez chwilę w milczeniu, jakby zwlekając przed podjęciem ostatecznej decyzji. Wreszcie sztukmistrz rzekł:
-Ja jednak pójdę za nim. Poradzicie sobie jakoś beze mnie. - I podążył śladem Adama.
Jeszcze nie ucichł odgłos jego kroków na piasku, gdy Talia zwracając się ku Draganowi i Marcie spytała:
-Marto, czy wszyscy mężczyźni są tacy? - ww kącikach jej oczu lśniły kropelki wilgoci.
-Wszyscy - potwierdził Dragan.
Dziewczyna otarła oczy i pobiegła śladem sztukmistrza.
Dwoje zagubionych ludzi spojrzało po sobie.
-Nie, Marto, przynajmniej my bądźmy rozsąddni. To miasto to prawdziwy labirynt i jeśli prawdą jest to co mówił starzec, zmienia się co chwila, a oni prędzej zgubią się do cna, niż sobie nawzajem pomogą Chodźmy do pałacu i zaczekajmy tam na nich.

I poszli trzymając się za ręce.

*   *   *

Portal nie wyglądał wcale magicznie, czy niezwykle. Ot prosty łuk z niezbyt starannie ociosanych kamieni po środku, niewielkiej, na wpół zrujnowanej sali, właściwie bez dachu, w centralnej części opuszczonego pałacu. Klątwa okazała się tylko miejscowym zabobonem. Widocznie przesycona peri mgła wpływała też na zdolności krytycznego myślenia, czyniąc mieszkańców Haju el-Haju, bardziej podatnymi na zabobony i przesądy, które mogli pobierać garściami ze Składu Fantasmagorii.
-Może Kreatorzy nie chcieli, by ktoś przyppadkiem odkrył, że z miasta jednak można się wydostać - zgadywał Dragan, gdy podążając śladem Starskiego przemierzali jedna za drugą takie same, puste, na wpół zrujnowane i przysypane pustynnym pisakiem komnaty, w żadnej z nich nie natykając się na stworzenia groźniejsze od skoczków pustynnych, które popiskując cicho rozpierzchały się czym prędzej na widok pierwszych od wielu lat ludzi.

Starski zżymał się oczywiście, ze panajaharczyk i Talia poszli za nim, tym bardziej, że nie udało mu się trafić na ślad tajemniczego rozbitka. „Nie będziemy na nich czekać. W końcu chodzi tylko o to, aby odesłać was do domu” - stwierdził w końcu. Więc weszli do srodka.

A teraz stali przed kamiennym, odwróconym U portalu.
-Wygasły - powiedziała ze smutkiem Marta pprzejeżdżając dłonią po chropowatej, szarej powierzchni skały - Nie wyczuwam żadnej aury.
-Przykro mi kochanie, próbowaliśmy - powieedział Dragan obejmując ją ramionami, by swoją bliskością dać dziewczynie choć odrobinę pocieszenia.
-Nie tak szybko! - przerwał Starski - Mogęę go dla was otworzyć. - to mówiąc pstryknął palcami, jakby obracał jakiś ukryty w ścianie przełącznik i przestrzeń między słupami bramy w jednej chwili wypełniła się świetlista, falującą jak woda substancją.
-Jak to zrobiłeś? - cieśla zanurzył palce w błękitnej membranie, by po chwili cofnąć. To rzeczywiście mógł być portal.
-Jestem dostrojony do kamienia filozoficznnego Draganie. W skrzynce na pokładzie naszej łodzi był taki przyrząd, Valpurgisometr, który pozwala zgrać się z Pajęczyną. Wygląda na to, że mój Sakriver był właśnie hasłem do niego. Teraz mogę naginać Pajęczynę do swoich potrzeb. Taka rzecz jak otwarcie portalu to dla mnie drobiazg. Musze was jednak uprzedzić, że nie wiem, co będzie po drugiej stronie. Widzę obrazy, ale ich nie rozumiem. Może to wasz świat, a może jakiś inny. Próbowałem dostroić się do pamięci Marty, by znaleźć odpowiedź, ale dostrzegam tylko podobieństwo.
-Zaryzykujemy. Dzięki Adamie. Za wszystko..
-Znikajcie już bo Kreatorzy nie śpią. Wteddy na plaży Draganie przeszarżowałeś.  Powiedziałeś Ramonowi za dużo i tylko cudem was osłoniłem. Nie rób tego więcej.
-Żegnaj.
-Żegnajcie.
Postąpili krok naprzód i membrana zamknęła się za nimi z głuchym mlaśnięciem. Patrzył chwilę w milczeniu, jak zmarszczki na jej powierzchni wygładzają się powoli.

Kroki. Ktoś stał za jego plecami. Dwie osoby. Tylko dlaczego Sakriver go nie ostrzegł? Starski odwrócił się gwałtownie. Znał tego człowieka. Jeszcze na statku, gdy wiedziony ciekawością zajrzał pod pokład, widział go wśród skutych kajdanami jeńców pirata. Rames Petia Ganet, kiedyś wysoki i dumny komisarz, teraz w poszarpanym i przesiąkniętym solą ubraniu nie prezentował się już tak okazale, jak za dawnych dobrych czasów, gdy bez mrugnięcia okiem zlecał zamordowanie tego lub owego.

W dłoni dzierżył nóż, a na czubku noża opierał gładką szyję błazenki. Najwyraźniej szkolenie egzorcystyczne pozwoliło mu skryć się przed Sakriverem. Po prostu czekał w którejś z bocznych komnat, słusznie zakładając, że prędzej czy później tutaj przyjdą.
-Wiem, że masz Valpurgisometr.
„Od razu przechodzi do rzeczy” - pomyślał Starski.
-Daj mi go teraz, a nie zabiję tej pięknejj panny.
„Ale nie wie, że nic mnie to nie obchodzi” - pomyślał Sakriver.
-Po co ci on?
Starski zrobił trzy kroki, ale nie w kierunku komisarza, tylko w bok, udając, że chce odpiąć rapier i położyć go na kamiennej półce pod oknem, a tak na prawdę, by odciąć komisarza od jednego z wyjść z komnaty i wymusić tym samym ruch pod drugie, bliżej portalu. Dzięki temu będzie mógł skorzystać z energii wrót.
„Jak nas znalazł?” - skierował w myślach pytanie do swojego demona.
„Dotykał kamienia i na bliską odległość może go wyczuć używając czaru Pinga”- wyjaśnił posłusznie Sakriver.
-Nie będę czekać!
-Na co nie będziesz czekać? - najgłupsze mmożliwe pytanie, by zbić przeciwnika z tropu i zyskać chwilę na konsultacje. Adam nie do końca jeszcze poznał możliwości artefaktu i potrzebował pomocy swego demonicznego doradcy.
„Możemy zniszczyć ostrze noża?”
„Sieć nie może wpływać na przedmioty materialne. Przynajmniej bez sięgania po naprawdę paskudne narzędzia. Dużo prościej będzie sparaliżować mu ramię i wmówić, że jednak pchnął. Zyskasz czas niezbędny do ataku.” - Sakriver wyświetlił przed oczyma Starskiego plan taktyczny rozgrywki. Znów powróciły znajome, srebrne linie.
„To Komisarz. Może odpędzić cię egzorcyzmem.”
„Siła Komisji bierze się stąd, że realizują na tym planie cele Pajęczyny. Tym razem jednak będzie po naszej stronie.”

-Zwróć nam Valpurgisometr, a nie tylko zwoolnię dziewczynę, a i Komisja wynagrodzi cię sowicie. - Zwłoka pomiędzy pytaniem, a odpowiedzią potwierdziła skuteczność sztubackiego zagrania, którym posłużył się Starski.
-Na co mogę liczyć? - spytał starając się nie patrzeć w przerażone oczy błazenki.
-Potrzebujemy dobrych żołnierzy. Stanowiskko prowincjała dostaniesz od ręki.
Adam uśmiechnął się w myślach: „Co za władza i jakie wpływy!” Znać bardzo im zależało na tym kamieniu. Ale wart był swojej ceny. Po tysiąckroć.

-Pracowałem już dla Komisji Rames Petia Gaanet. - odpowiedział Starski beznamiętnie i zaatakował.
Komisarz pchnął odruchowo i nie poczuwszy oporu zdumiony podążył wzrokiem za swoim ramieniem. Nóż tkwił po rękojeść w szyi dziewczyny, lecz nie było nigdzie śladu krwi.
„To jakieś czary!” - pomyślał.
Ale w tej chwili Starski był już przy nim i wydobytym nie wiadomo skąd nożem ciął powietrze tuż koło jego dłoni. Strumień tryskającej nie wiadomo skąd krwi wyglądał przeraźliwie nierealnie.
„Kto jest ranny?”
Przeskok.
„Moja dłoń!”
Obcięta długim, podobnym do maczety ostrzem leżała teraz u jego stóp na piasku. Jeszcze nie czuł bólu. Odruchowo odepchnął dziewczynę i spróbował zasłonić się przed atakiem, ale Starski był po prostu za dobry.

Dwa ciosy i było po wszystkim. Martwy komisarz runął bezwładnie na ziemię. W tym momencie jednak Adam uświadomił sobie, że jednak i on nie jest wystarczająco szybki. Bowiem popchnięta przez Komisarza błazenka chwilę wcześniej straciła równowagę i runęła bezwładnie wprost w otchłań portalu. Opalizująca membrana wydęła się i zassała ją z przeciągłym mlaśnięciem. I po chwili już tylko koliste zmarszczki na jej powierzchni świadczyły, że ktoś przeszedł na drugą stronę.
„Masz ci los!” - zaklął demon.

*   *   *

Siedząc nad ciałem Komisarza i czekając na Ramona, Starski próbował skontaktować się z załogą „Kormorana”. Bezskutecznie. Za każdym razem otrzymywał te samą, niezrozumiałą odpowiedź: „Niedostępny, na emeryturze”. Nie wiedział, co to takiego „emerytura”, ponieważ jednak dotyczyło to również Sinego Johna, który wpadł do morza, zgadywał, że musiał być to po prostu jakiś eufemizm słowa „śmierć”.

Sztukmistrz zjawił się w końcu. Jak zwykle, w swych wysokich, kawaleryjskich butach i w kapeluszu ze strusim piórem, wyglądał bardziej na żołnierza nią na czarnoksiężnika i uczonego. (Nie miał jednak instynktu wojownika, toteż wcześniej w mieście Adamowi udało się go zgubić bez trudu.) Spojrzał na  bezrękie ciało obok portalu:
-To ten, którego szukaliśmy? Myślałem, że będziecie czekać przed pałacem?
-Sprawy się trochę skomplikowały. Ja też mmyślałem, że mnie posłuchacie i nie pójdziecie za mną. Tak. To ten człowiek.
-Masz formułę Valpurgisometru?
-Mam sam Valpurgisometr. Nasz komisarz - AAdam skinął głową w kierunku ciała - znalazł go w starej pustelni Silvernicusa.
-Daj mi go w takim razie i wracamy do domuu.
-Nie. - stwierdził beznamiętnie Starski. -Umówiliśmy się przecież! W końcu wziąłeś za to pieniądze! - sztukmistrz sięgnął do rapiera. Starski jednak nie miał złudzeń, będzie walczył zaklęciami. - Powiesz może dlaczego?
-Zadajesz złe pytanie.
-Nie rozumiem?
-Nie pytasz, gdzie Talia.
-Co z nią zrobiłeś, łotrze! - dopiero teraaz panajaharczyk naprawdę zrozumiał sens słów, które sam wypowiedział: „Będzie to bowiem człek szalony.”, kamień zdobył już widocznie władzę nad Adamem kusząc go wizją wszechmocy i zakłócając umiejętność odróżniania dobra od zła. W tej samej chwili odkrył jednak, że bardziej niż o los świata drży o bezpieczeństwo tej zgrabnej, trzpiotowatej dziewczyny, której imię Starski przed chwilą wymienił. W jednej chwili stracił panowanie nad sobą i nie dbając o Klejnot, a nie o nic więcej, sięgnął od razu po najcięższe zaklęcie w swym arsenale, które jego mistrzowie z Wielkiej Loży Sztukmistrzów przygotowali właśnie na taką okazję. I popłynęły słowa wiążące czaru tak przerażającego, że sam ich dźwięk mógłby zabić ofiarę.

Starski uśmiechnął się tylko. Machnął ręką i silne uderzenie dziwnej, acz powabnej energii w jednej chwili strzaskało składaną przez Ramona magiczną armatę, tak jak prawdziwy piorun rozbija butelkę lejdejską. Jeszcze jeden gest i sztukmistrz niczym bezładna kukiełka pofrunął w kierunku wrót. Tak jak poprzednich, przyjęły go z cichym mlaśnięciem.

Adam westchnął. Toporne rozwiązanie, ale skuteczne - no chyba, że przeciwnik weźmie zakładnika tak jak Rames. Wyciągnął z rękawa krótki pożegnalny list, owinął nim  kamień i cisnął w portal. Owszem, mógłby ściągnąć Talię i Ramona z powrotem. Ale zważywszy na okoliczności w tamtym świecie będą o wiele bardziej bezpieczni, bo mniej wyrastać będą ponad przeciętność, a Marta i Dragan na pewno im pomogą.

Jeszcze raz dokonał retrospekcji całej tej dziwacznej historii. Wyglądało na to, że Pajęczyna od samego początku chciała się ich pozbyć. Niedozwierz nie był przypadkiem, tak samo jak sześciu zbirów, czy dziwny demon, który zaskoczył go w krzakach. Sytuacja jednak przerosła system: za dużo anomalii zebrało się razem w jednym miejscu i czasie. Usunął pięć z nich - to część jego targu z tworem Kreatorów - i pozostał na placu boju sam. Dzięki jednak sprzężeniu z kamieniem filozoficznym, praktycznie nietykalny.

Oczywiście jeśli popełni błąd, Pajęczyna zniszczy go mimo to, ale w gruncie rzeczy jego obecna sytuacja nie różniła się specjalnie od dawnych zatargów z Vandeem, czy z Komisją. Zasady pozostały te same, tylko gra weszła na wyższy poziom.

Splunął na ziemię i narysował koła, które kiedyś pewien żołnierz bezmyślnie zamazał. Zrobi właściwy użytek z Valpurgisometru. Będzie krok po kroku, kawałek po kawałku rozdawał ludziom wiedzę, którą uda mu się wydrzeć Pajęczynie. Tyle ile się da, bez narażania ich na odwet systemu. Kiedyś przecież nadejdzie moment, że nie będzie można już ich dłużej oszukiwać.

Sakriver roześmiał się metalicznie na samym dnie swojej diabelskiej duszy - ile razy już to słyszał?

Spisane w Warszawie w kwietniu 2005 roku z poduszczenia Grafa Omanu.
Fragmenty „Ulissesa” Joyce’a w przekładzie Macieja Słomczyńskiego.

Zezwalam na republikację tego opowiadania za darmo pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski, Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w tekście bez uzgodnienia ze mną - z uwagi na zaszyfrowane przekazy oczywiście ;-).

Góra strony