lampa lampaMelbrinionersteldregandiszfeltselior

TYLKO DLA DOROSŁYCH
Wejście  --»»  Fantasy --»» Droga do Nekropolis









































Droga do Nekropolis

STRONA W BUDOWIE

Dla Gosi M. - jak zwykle, za rysunki i piękno.

Ostrzeżenie: opowiadanie epatuje czarnym humorem, więc jeśli ktoś nie lubi żartów na tematy ostateczne, nie powinien go czytać. Niemniej należy pamiętać, że prawdziwe życie jest znacznie paskudniejsze.

Karczma nie leżała przy samym trakcie, lecz w pewnym oddaleniu od niego na skalnym zrębie wdzierającym się kamienną ostrogą w zakole rzeki. Miejsce nie było zbytnio oddalone od drogi, zaledwie o dwa strzały z łuku, za to o wiele bezpieczniejsze, co w tej dzikiej okolicy było nie bez znaczenia. Herrion znał to miejsce. W swoim zdecydowanie zbyt krótkim życiu bywał tu wielokrotnie. Jedzenie może nie było zbyt wykwintne, za to można się było najeść do syta. I dach nie przeciekał. W zasadzie mógłby pojechać jeszcze kawałek w górę rzeki i położyć się spać gdzieś w lesie pod drzewem, ale nocował w ten sposób przez kilka ostatnich dni i nie miał już siły się dłużej ukrywać. Przeraźliwy chłód, który każdej nocy przenikał jego kości, był nie do zniesienia.

Karczma nazywała się „Biała Dama” i leżała trochę na uboczu od ludzkich siedzib, więc tutaj nie powinien się zbytnio rzucać w oczy. Poza tym również jego koniowi przydałby się nocleg w ciepłej stajni i stajenny, który porządnie wyszczotkuje mu grzbiet. Dlatego też zsunął na twarz przyłbicę i ścisnąwszy konia piętami skierował się ku gospodzie.

*   *   *

Nad drzwiami wisiał przybrudzony i mocno już sfatygowany szyld: „Almar Shmot - nekrolog”. Szanujący się biznesmen nie powinien odwiedzać takich miejsc. Ale Oliver nie przejmował się zbytnio tym, co ludzie sobie o nim pomyślą. Prawdę powiedziawszy nie był też tak do końca biznesmenem. Przynajmniej nie było to jego główne zajęcie.

Nacisnął klamkę. Zaskrzypiała łagodnie pod dotykiem jego dłoni, a drzwi uchyliły się nieznacznie. Oliver jeszcze raz zlustrował okiem okolicę, by sprawdzić, czy nikt go nie śledzi i uznawszy, że jednak nie, zdecydowanie wkroczył do środka.

Korytarz był pełen pajęczyn. Na szczęście delikatnych i niezbyt gęstych, tak że nie miał problemu z rozerwaniem ich wyciągnięta dłonią. „Takie ciężkie czasy, że nawet pająki cienko przędą.” - przeleciało mu przez myśl. Nim jednak zdążył zastanowić się nad tym głębiej, dotarł już do szczytu schodów i wypadało zapukać do drzwi gabinetu nekrologa.

Wnętrze gabinetu wyglądało trochę jak cmentarz, gdyby jego grabarzem był Picasso szukający nowego tworzywa, po tym jak znudziła mu ie. zabawa z ceramiką. Cały pokój wypełniały ciała w różnym stopniu rozkładu. Zresztą może było to tylko jedno ciało. Kadawry były bowiem tak rozczłonkowane, że naprawdę nie sposób było się w tym połapać. Na szczęście ciała były w jakiś sposób zakonserwowane dla ochrony przed robactwem, a w rogach pokoju stały kadzidła zabijające choć częściowo nieprzyjemny zapach. Właściwie więc, jeśli ktoś był przyzwyczajony do makabrycznych widoków i nie jadł niczego w przeciągu ostatnich sześciu godzin, to mógłby pewnie wytrzymać w tym gabinecie nawet około kwadransa, bez zbytnich sensacji. Zresztą ciała leżały głównie pod ścianami: na półkach, blatach, stołach w słoikach i trumnach. Środek pokoju został uprzątnięty ze wszystkich stałych i ciekłych elementów ludzkich zwłok i zajęty był przez solidnych rozmiarów dębowe biurko. Za tymże biurkiem, pochylony nad grubą, oprawną w skórę księgą siedział niespełna trzydziestoletni młodzieniec, usilnie starający dodać sobie lat za pomocą brody, okularów w grubej rogowej oprawie i paru innych postarzających zabiegów. Oliver nie miał problemu z dopasowaniem swojego gospodarza do opisu, który otrzymał. Bez wątpienia miał przed sobą Almara Shmota, młodego, ale cieszącego się już pewną sławą nekrologa.

Ten zauważył go również.
-To iluzja, czy jest pan żywy? - zapytał uusilnie starając się mówić możliwie niskim głosem. Zdaje się iż uważał, że dodaje sobie w ten sposób powagi.
-Jestem jak najbardziej żywy. Oliver Northh, kupiec bławatny. - przedstawił się biznesmen wyciągając dłoń do nekrologa.
-W takim razie może przejdziemy do drugieggo gabinetu. Ten nie jest przeznaczony dla żywych.
-Z przyjemnością - odparł Oliver, który włłaśnie dostrzegł z czego zrobione są poręcze krzesła dla klientów. Próbował nie zastanawiać się, ile lat miała w chwili śmierci, widać było jednak, że lubiła malować paznokcie.

Nekrolog wstał zza biurka i otworzył drzwi za swoimi plecami.
-Proszę. - powiedział czyniąc zapraszającyy gest ręką.
Drugi gabinet był znacznie przyjemniejszy. Pobielone ściany, okno z widokiem na park i regały pełne książek, wszystko to sprawiało kojące wrażenie. Dysonans stanowiła tylko stojąca w kącie otwarta, wyściełana trumna. Nekrolog pochwycił spojrzenie Olivera biegnące w jej kierunku.
-No cóż, czasem bawię się również w psychooterapeutę, a tak się składa, że moi klienci potrzebują czegoś innego niż kozetki. - uśmiechnął się przepraszająco - Proszę siadać. - wskazał dłonią wygodny, obity czarną skóra fotel. Co pana do mnie sprowadza?

*   *   *

-Czym mogę służyć waszmości? - zdecydowanie zbyt natrętny jak na gust Herriona karczmarz, na próżno wypatrywał oczu w ciemnych szparach hełmu rycerza.
-Nie jestem głodny człowieku.
-Wasza miłość zajmuje stół. nie godzi się tak bez jedzenia.
Herrion niechętnie wysupłał z czarnego, skórzanego mieszka dobrą, cesarską monetę.
-W takim razie przygotuj duży talerz mięsiiwa z chlebem i poczęstuj tego żebraka, co siedzi przed karczmą. Ja nie jestem głodny.
-Nie częstujemy żebraków, ukaz cesarski. -No to wygrzeb za to butelkę najlepszego wwina i zanieś kielich tej pięknej pani w zbyt krótkiej sukni, co tam stoi pod oknem.
-To moja córka, panie.
-W takim razie postaw na stół dzban miodu i talerz chleba z serem, a resztę zatrzymaj - żachnął się trochę może zbyt głośno Herrion, ale cała ta sytuacja zaczynała go już irytować.
Nie był głodny. Nie miał apetytu. Już od dobrych kilku lat. Ale gdyby spróbował to wyjaśnić karczmarzowi, musiałby się czym prędzej wynosić z „Białej Damy”. A dzisiejszą noc miał jednak ochotę spędzić w łóżku. Źle jednak zrobił, bowiem jego zbyt długa i głośna wymiana zdań z karczmarzem przyciągnęła uwagę miejscowego głupka.
„A bodajby wszy oblazły twój rudy karczmarski łeb!” - sklął w duchu namolnego szynkarza. Głupek wstał bowiem od stołu i wyraźnie kierował się w jego kierunku. A że był herbowy, więc nie da się go spławić, jak byle plebejskiego ciurę.
-A waszmość skąd pochodzisz, że nie w smakk ci nasze jadło?
Szlachcic miał takie gabaryty, że swobodnie mógłby iść w zawody z niedźwiedziem i Herrion nie dał by złamanego szeląga za niedźwiedzia. No chyba, że graliby w szachy...

Herrion nigdy nie czuł się dobrze w takich sytuacjach. Po prostu zapominał języka w gębie i żadna sprytna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy, zignorował więc herbowego niedźwiedzia w nadziei, że ten po prostu sobie pójdzie. Ale jak zwykle uzyskał efekt wręcz przeciwny od zamierzonego. milczenie Herriona tylko rozjuszyło szlachcica.
-Co, nie gadasz? A może ty papieski? Co taak twarz pod blachą ukrywasz?
rycerz nie odpowiedział. Delikatnie tylko zmienił ułożenie nóg pod stołem, tak by być gotowym na to, co się zaraz stanie. no i nici z noclegu pod dachem.
-Pokaż twarz mówię! - wrzasnął wyraźnie juuż rozeźlony milczeniem brodaty kuzyn niedźwiedzia - Podniesiesz przyłbicę, czy mam sam to zrobić?

Herrion nie odrzekła nic, tylko odwrócił głowę, tak by patrzeć przeciwnikowi prosto w oczy. Ten nie czekając już dłużej wprowadził swoją groźbę w czyn i gwałtownym szarpnięciem sękatej łapy podrzucił zasłonę hełmu Herriona w górę. Ten w odpowiedzi uśmiechnął się złośliwie.

Brodacz wrzasnął.

Nie był przygotowany na to co zobaczył. Herrion nie dziwił mu się. Po dziesięciu latach od śmierci nie wyglądał zbyt urodziwie.

Wykorzystał zaskoczenie niedźwiedzia i błyskawicznie uderzył ukrytą w pancernej rękawicy pięścią w jego podbródek.

Włożył w ten cios znacznie więcej siły niż zwykły człowiek, bowiem od dłuższego już czasu nie musiał przejmować się bólem. Oczy brodacza zasnuły się mgłą i uczyniwszy jeszcze jeden, chwiejny krok do tyłu, runął jak długi między stoły.

Herrion szybko podniósł się na nogi i dobył miecza. rozejrzał się uważnie po sali. Ludzie nie lubili nieumarłych. w miastach jeszcze czasem ich tolerowali, ale w wiejskiej gospodzie, takiej jak „Biała Dama”, zombie który nie potrafił sprawnie i szybko wycofać się na z góry upatrzone pozycje, mógł szybko pożegnać się z życiem.

Nawet jeśli nie było to życie w waszym, ludzkim tego słowa znaczeniu.

Powiódł wzrokiem po rozwścieczonych twarzach. Zdecydowanie nie miał tu już czego szukać. złożył miecz w pozycji do pchnięcia i powoli, na ugiętych nogach ruszył w kierunku drzwi. Na szczęście nie było daleko.

-Już wychodzę! - syknął przez zmurszałe zęęby - Spokojnie, a będę jedynym trupem w tej gospodzie!


Góra strony