Marzanna Kielar
English

Marzanna Kielar



Marzanna Kielar Marzanna Bogumiła Kielar urodziła się w 1963 roku w Gołdapi. W Warszawie studiowała filozofię i mieszka tam obecnie, pracując jako nauczyciel akademicki. W 1991 roku CZAS KULTURY opublikował jej pierwsze wiersze. Od tego czasu jej wiersze pojawiają się nie tylko w wielu czasopismach, ale także w wielu językach: czeskim, słoweńskim, macedońskim, litewskim, hebrajskim, szwedzkim, niemieckim, francuskim i angielskim. W 1992 roku wyszedł jej pierwszy tom wierszy: SACRA CONVESATIONE. W 1999 roku OBSERWATOR wydał jej kolejny tomik, zatytułowany MATRIA PRIMA. W 2002 roku wydawnictwo Prószyński i Ska wydało jej trzeci tomik, zatytułowany UMBRA. W 2006 roku krakowskie wydawnictwo ZNAK wydało kolejny jej tomik, MONODIA. W 2001 roku wyszedł jej niemieckojęzyczny tom, IN DER RILLEN EISIGER STUNDEN, a w 2006 roku w Ameryce wyszedł tom jej tłumaczen na angielski - SALT MONODY. Wiersze Marzanny nie odzwierciedlają jej studiów filozoficznych, lecz raczej mazurski krajobraz, w którym się wychowała. Poniżej prezentujemy kilka wierszy z tomu MATERIA PRIMA.






* * *

1.
Cisza przedwitu rozcięta do kości, czekanie,
aż wróci chociaż wiatr i chmury zbiorą sadzę, szczelinami
nawieje światła;

aż błśynie, choćby łyżeczka oparta o spodek, rozrzucone
papiery, pościel. I zajmie się suchym ogniem
wygasłe drewno odsłoniętych rzeczy

2.
podarte na pasy światło podtrzymuje drzewa, dymią
trzewia wody; świta. Słońce jest ledwie szparą
w żeliwnej kadzi z ogniem -





IMIONA BOGA (WIERSZ WIELKANOCNY)

najstarszy
z wszystkich dni
(gałąź bez liści
wrzucona w szyb nocy, obrastająca
słonym szronem)

W tej samej płachcie ze śladami krwi
którą okryto go, gdy się urodził





* * *

jak ty umrzesz, taki do siebie przywiązany, ze słońcem
między igłami sosny, jasny dniu? Z tym

jaskrawym blaskiem w lusterkach samochodu
gdy wjeżdżam w letnią drogę; z czerwieniejącą kulą

nad pociemniałą, rozorana ziemią
za stawami, nad bruzdą pola wrażliwą na dotyk stóp.
Gdy wiatr owiewa niebo - i żadnych śladów
w koronach drzew. Dniu -

z zółknących pokrzyw na ścieżce, przy zejściu
do wody, z komarem, nieostrożnym, na moim nadgarstku
- umrę? Taka do ciebie przywiązana
i do nocy, do miłości, jak okorowana kłoda

wgnieciona w darń na wzgórzach.
Pod nią dziurawe szczawie tłocza się w mokrym pęku.
Wzrok wczepia się obok, w szarość - jej podwinięty
rozpalony brzeg.



JASTRZĄB

sukno wody zgniecione zimnym wiatrem, granatowe, ciężkie,
rozdarte; łopot skrzydeł, gwałtowny,
daleko od brzegu – jezioro błyska w słońcu
stalowym osrzem;

krew, materia prima. I przeczesuje na oślep
otchłań, co ją przepełnia,
dławi.






strona główna